niedziela, 11 grudnia 2011

mapa i terytorium

w literaturze czy muzyce właściwie nie sposób zmienić nurtu; możesz mieć pewność, że cię zlinczują. z drugiej strony, jeśli w kółko robisz to samo, oskarżą cię, że się powtarzasz i chylisz ku upadkowi, ale jeśli się zmienisz, to ci powiedzą, że jesteś niespójny i rozproszony.

trudno pisać o mapie i terytorium, nie nawiązując do poprzednich utworów houellebecqa. praktycznie w każdej jego powieści scenariusz jest ten sam: znudzony życiem bohater, szukający seksu i ekscytacji plus romans w tle, który nigdy nie kończy się dobrze. tym razem pisarz posunął się o krok do przodu. jest to najmniej efekciarska książka w jego karierze. przejmujący smutek ciągnie się przez wszystkie karty powieści, niepodsycany żadnymi erotycznymi ekscytacjami, a jedynie opisem francuskiej rzeczywistości.

ironiczny portret paryskiego świata artystów, ludzie, którzy są zarówno produkującymi, jak i produktami, przerost formy nad treścią - wszystko to prowadzi do rozkładu europejskiej cywilizacji. wartość cierpienia i śmierci króluje nawet nad wartością rozkoszy i seksu. houellebecq tradycyjnie już potępia kapitalizm i utracone we współczesnym świecie człowieczeństwo.

bohaterów powieści jest dwóch. jed martin - artysta, który odnosi sukces dzięki fotografowaniu map michelina. poznaje piękną rosjankę olgę, dzięki której zostaje wprowadzony w świat wielkiej sztuki i jeszcze większych pieniędzy. po serii sukcesów jed prosi znanego pisarza o napisanie wstępu do katalogu swojej wystawy. nie byłoby w tym nic dziwnego, gdy tym pisarzem nie był... sam michel houellebecq.

wprowadzenie do powieści swojej osoby było dość ryzykownym, aczkolwiek śmiałym posunięciem. houellebecq jawi się jako zaniedbany, niezbyt przystępny pijak. szybko znajduje wspólny język z jedem. obydwaj są oderwani od rzeczywistości, posępni i nieprzychylnie nastawieni do ludzi. ich relacje z kobietami ograniczają się do nietrwałych romansów. skupiają się bardziej na swojej sztuce niż otoczeniu. w przypadku jeda, którego matka popełniła samobójstwo, a ojciec raz do roku spędza z nim wigilijny wieczór, brak umiejętności interpersonalnych tkwi w historii rodzinnej, której do końca sam artysta nie jest świadomy.

trzecia część powieści wydaje się najbardziej interesująca. bestialskie zabójstwo i jakże oczywiste przyczyny morderstwa tylko przytakują tezie o upadku rzeczywistości. ekonomiczna katastrofa spowoduje powrót do natury i tego, co do tej pory niedocenione. spokój tkwi w prostocie, a najbardziej przekonuje się o tym jed, fotografując najpierw śrubki, później mapy, a na końcu triumf roślin nad cywilizacją. nie jest to książka wybitna, ale na pewno warto ją przeczytać. 


ocena: 4/6.

piątek, 2 grudnia 2011

książkowe prezenty

zwyczajnie na świecie brakuje mi czasu. senność z listopada przeniosła się na grudzień, który upłynie pod znakiem ciepłego płaszcza, marcepanu i mroźnych spacerów. staram się nie utknąć przy komputerze, ale różnie z tym wychodzi. trochę czytam, myślę o bliskich, o podarunkach, a te pierwsze mikołajkowe już za chwilę. zawsze mam problem, gdy ktoś pyta mnie, co chciałabym dostać w prezencie. lubię niespodzianki, ale z drugiej strony ze mną jest łatwo, bo każdą książkę, film czy płytę przygarnę bardzo chętnie. stworzyłam więc listę książek, które zainteresowały mnie w ostatnim czasie, a których nie miałam jeszcze okazji przeczytać. a nuż może ktoś z rodziny zajrzy na bloga i będzie miał problem z głowy ;)

zatem przedstawiam okładki, których grzbiety pięknie prezentowałyby się w moim niebieskim książkowym regale:




środa, 16 listopada 2011

1Q84 tom 3.

historia dobiegła końca. skończył się rok 1Q84. zamiast dwóch księżyców, został tylko jeden satelita krążący wokół ziemi. ten prawdziwy. a może niekoniecznie? gdzieś po drodze rozpłynęła się fukaeri, tengo utknął w mieście kotów, a aomame poczuła, że musi wydostać się z kryjówki, by chronić siebie i... no właśnie, nastąpił koniec jej samotności.

murakami tym razem zdecydowanie zaszalał. stworzył prawie półtora tysiąca stron ze słowami, które krok po kroku prowadzą nas do spotkania aomame z tengo. nie mogłam doczekać się końca. liczyłam na wielkie bum, na szczęśliwe zakończenie. u murakamiego szczęśliwe zakończenie? kto by się spodziewał, a jednak nie wyobrażałam sobie tej historii bez romantycznego happy endu.

styl pisania murakamiego jest charakterystyczny, a mimo wszystko, czytając 1Q84, zapominałam, że to właśnie on jest autorem. powieść jest fenomenem, z jednej strony zupełnie inna, mroczna, fantastyczna, kryminalna historia, a z drugiej - ten sam emocjonalny haruki, który tak zgrabnie tworzy zdania składające się na wyraziste sylwetki bohaterów. a interesujących postaci jest tu pod dostatkiem, np. tajemniczy inkasent NHK, który potrafi dobierać słowa tak, że wydaje się, jakby czytał w myślach czy ushikawa, prywatny detektyw, który swoim wyglądem wywołuje w ludziach litość i przerażenie, ale intelektem i umiejętnością logicznego myślenia przewyższa niejednego. wszyscy są pewni siebie, tajemniczy i niewątpliwie mają cel, od którego nie chcą odstąpić. tak samo jak tengo i aomame nieustannie o sobie myślą i nawzajem się szukają, pomimo wielu zagrożeń płynących ze strony sekty.

w trzecim tomie powieści murakami wrzucił wszystkich do jednego worka, a potem po kolei ich wyciągał, by czytelnik mógł się dokładnie przyjrzeć i wyciągnąć własne wnioski. część bohaterów zniknęła (a dokładniej: została zamordowana) gdzieś po drodze, ustępując miejsca najważniejszej parze. tengo i aomame przebyli długą drogę, by móc spełnić swoje pragnienia, a może celowo ktoś ich wysłał do świata 1Q84, żeby wreszcie przestali marzyć, a zamiast tego zrobili coś ze swoim życiem. ich historia dobiegła końca, a ja z uśmiechem na twarzy czytałam ostatnie kilkanaście stron.


ocena: 5/6.

wtorek, 1 listopada 2011

ulubione książki kucharskie


chciałam przerwać tę niezręczną (przynajmniej dla mnie) blogową ciszę, więc postanowiłam skupić się na książkach kulinarnych, a dokładniej na moich ulubieńcach. wybrałam trzy pozycje, które często ratują mnie w kuchni, gdy nie mam pomysłu, co przygotować, a że lubię kuchnię na zielono, z warzywkami, zdrowo i smacznie, to pod ręką zawsze mam:

  • moje obiady jamiego olivera
  • zdrową kuchnię gordona ramsey'a
  • makarony carli bardi. 


jamiego olivera nie trzeba przedstawiać. ten uroczy brytyjczyk ma u nas rzeszę fanów. moje obiady to moje pierwsza jego książka kucharska. przepisy są całkiem proste, opatrzone ładnymi zdjęciami, a sam jamie prezentuje się jako sympatyczny miłośnik dobrego, świeżego jedzenia. rządzi tu głównie kuchnia włoska, więc tym bardziej jamie zdobywa moje serce.


gordon ramsey znany ze swojej piekielnej kuchni i pięknego, podniesionego głosu trochę mnie zadziwił. ten zwolennik zdrowej żywności wygląda na zdjęciach przemiło i sympatycznie. przepisy nie są może zbyt proste w przyrządzeniu, ale desery, sałaty czy koktajle można przygotować od ręki. trudno znaleźć książkę kucharską ze zdrowymi przepisami, dlatego tym bardziej cenię sobie tę pozycję.


nie mogłabym żyć bez makaronów. przygotowujemy z nich przynajmniej trzy dania w tygodniu, więc tym bardziej przydatna jest dla mnie książka kucharska carli bardi. autorka jest osobą nieznaną (przynajmniej dla mnie). w necie na jej temat również niewiele, niemniej jednak dania na podstawie makaronów idealnie wpisują się moje gusta. są to proste przepisy, bazujące na kilku, aczkolwiek najlepiej dobrej jakości, składnikach, które można dostać w każdym sklepie.


a ostatnio w prezencie dostałam to: 


czuję, że jamie zadomowi się w mojej kuchni na dłużej. 

a jakie są wasze ulubione książki kucharskie?

środa, 5 października 2011

czarne mleko

wszystko zaczęło się od tego wywiadu w wysokich obcasach. elif safak zawsze była gdzieś z tyłu mojej głowy, ale bałam się wyciągnąć ją na wierzch. teraz nadszedł czas, żeby sięgnąć po powieści tej pisarki. 

czarne mleko to genialne studium (nie)radzenia sobie z nadmiarem obowiązków i ról do spełnienia. elif żyje z wewnętrznym haremem - z sześcioma maleńkimi kobietkami, calineczkami, które są małymi wersjami pisarki i panoszą się w jej życiu, nie zwracając uwagi na całą resztę. ich potrzeby są potrzebami elif, jednak sprzeczność interesów rodzi jeszcze większe konflikty i dywagacje - co robić, jak żyć.

elif safak przenosi czytelnika w świat kobiet, które podejmują rozmaite decyzje związane z macierzyństwem. gdzieś obok tkwi wewnętrzny chór kobiet złożony z sylvii plath, virginii woolf, zeldy fitzgerlad, ayne rand i innych znaczących pisarek, które osiągnęły sukces dzięki wielkiemu talentowi i przede wszystkim swojej ciężkiej pracy. często niedoceniane kończyły tragicznie. niektóre zdecydowały się na dzieci, inne całkowicie odrzuciły macierzyństwo. dla wielu kobiet to książki były jedynymi i ukochanymi dziećmi.

safak mierzy się ze swoim życiem. po urodzeniu dziecka wpada w depresję, na osiem miesięcy traci "głos" i przez ten czas nie pisze ani słowa. idealna wizja macierzyństwa zamienia się w koszmar, z którego trudno się obudzić. pisarka powoli uczy się rozróżniać swoje potrzeby i odzyskiwać wewnętrzną równowagę. wbrew pozorom to nie jest powieść smutna i przygnębiająca.

czarne mleko jest efektem poporodowej traumy, która zmienia kolor i nie pozwala na dostrzeganie jasnych stron macierzyństwa. safak świetnie opisała wszelkie wątpliwości związane ze swoją karierą, pisaniem i posiadaniem dziecka. tę książkę powinien przeczytać każdy. kobiety będą w niej odnajdywać siebie, a mężczyznom pozwoli lepiej zrozumieć swoje partnerki.


ocena: 5,5/6.

czwartek, 22 września 2011

pejzaż w kolorze sepii

po obejrzeniu tego filmu chodziło za mną nazwisko ishiguro. nie byłam jednak pewna, po którą jego książkę mam sięgnąć najpierw. ekranizacja never let me go została różnie oceniona. ci, co czytali książkę twierdzą, że nawet się nie umywa do oryginału, a ja zachwycona filmem (zwłaszcza carrey mulligan, jak zawsze!) myślałam sobie, co takiego musi być w prozie kazuo ishiguro, czego nie dało pokazać się w ekranizacji.

zaczęłam od debiutu powieściowego o pięknym tytule pejzaż w kolorze sepii. częściowo przyczyniła się do tego okładka (w bardzo moim stylu). główny powód sięgnięcia po książkę był taki, że chciałam od początku prześledzić jego twórczość. zakładałam już wtedy, że będę chciała przeczytać inne jego powieści.

i co z tego wyszło? na pierwszy rzut oka nie byłam zachwycona. wyczekiwałam momentu, kiedy wreszcie coś się będzie dziać. kiedy ta chmura tajemnicy rozpłynie się nad miastem bądź zaleje wszystko deszcze. zdałam sobie jednak sprawę, że ishiguro nie przechodzi do sedna, on trwa w głowach bohaterów, nie wyjaśniając ich poczynań i nie szukając konkretnych rozwiązań. wszystko dzieje się pomiędzy. pomiędzy kartkami, pomiędzy bohaterami, pomiędzy czasem przeszłym a teraźniejszym. uważny czytelnik sam sobie dopowie to, co nie zostało zapisane. a jeśli nie dopowie, to wymyśli. i chyba na tym polega główna zaleta tej książki. dowolność interpretacji. 

po przeczytaniu książki już wiedziałam, czego mogę się spodziewać po autorze. chętnie skorzystam z możliwości przeczytania jego innych książek, żeby przekonać się, czy pejzaż w kolorze sepii to taki wybryk, czy te niedopowiedziane historie mają swój udział również w jego innych utworach.

nie napisałam nic o fabule. za dużo bym musiała zdradzić, a nie chcę.


ocena: 4,5/6.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

zbyt wiele szczęścia

bohaterów tej książki o jakże przewrotnym tytule wcale nie spotyka zbyt wiele szczęścia.

to jest niesamowite uczucie, gdy czytasz opowiadania napisane bardzo przystępnym językiem, co powoduje, że wydają się lekkie i przyjemne, a tu zza każdego rogu kartki czai się coś, co wprawia w osłupienie; historia, która powala na łopatki swoją złożonością, bez krzty efekciarstwa czy kiczu.

każde z tych dziesięciu opowiadań napisanych przez laureatkę międzynarodowej nagrody bookera, niesie na swoich plecach cień tragedii, cień tajemnicy, cień cierpienia. z pozoru banalne historie dotyczące przemijania, śmierci, zazdrości, przebaczenia.. stają się unikatowe ze względu na psychologiczne podejście do bohaterów, którzy często nie zdają sobie sprawy z przeżywanych wydarzeń, pragną jak najszybciej uporać się z problemami, a zapominają o poszczególnych etapach radzenia sobie z cierpieniem, które nieprzetworzone prędzej czy później się odezwie. 

niektóre tragiczne historie zawarte głęboko zapadają w pamięć. pod płaszczykiem codzienności chowają się obawy przed ujawnieniem prawdy, wątpliwości co do wybaczenia, dylematy związane z wyborem odpowiedniej drogi w życiu, próby dotarcia do swoich pragnień i uzasadnienia własnych zachowań.

każde opowiadanie to mały kanadyjski skarb narodowy. alice munro pisze opowiadania od 50 lat, więc mam nadzieję, że polskie wydawnictwa będą miały co robić w tym kierunku.



ocena: 5/6.


czwartek, 25 sierpnia 2011

pewna forma życia

oko spoglądające zatrważająco. tytuł niewskazujący na nic dobrego. opis z czwartej strony okładki wprawiający w zdziwienie. co tym razem wymyśliła nasza amelie nothomb i standardowo podała czytelnikom na około stu-stronicowej tacy? ano historię na wskroś prawdziwą, bo o podejściu pisarki do swoich czytelników, zwłaszcza tych, którzy postanawiają wejść z nią w bliższy kontakt i pisać do niego dziękczynne / błagalne / osobiste listy.

pisarka dostaje dziennie stosy listów, które selekcjonuje, dzieli na wymyślone przez siebie kategorie, a następnie czyta i odpisuje. te najkrótsze zostawia sobie na deser, gdyż lubi najbardziej takie, w których sedno jest ukryte na najwyżej dwóch kartkach. dwie kartki to optimum. idealnie wyważony list od czytelnika powinien posiadać nie więcej słów niż te, które mieszczą się na wspomnianej przestrzeni. 

pewną niespodzianką jest list od otyłego żołnierza stacjonującego w bagdadzie, który jest wielkim fanem pisarki i liczy na jej zrozumienie. po kolei w każdym liście opisuje historię radzenia sobie ze stresem, rzeczywistością, wojennymi problemami. amelie wchodzi w ten układ, podsuwając mu pewne pomysły, powoli zagłębiając się w jego niesamowitą opowieść, by na koniec doznać uczucia szoku.

tym razem pisarka ukazała swój stosunek do czytelników piszących listy, mieszając mitomańską fikcję z okrutnym obrazem wojennej rzeczywistości i problemów ludzi stykających się bezpośrednio z wielkim stresem. nie raz wspominała w swoich książkach o anoreksji czy bulimii, lecz tym razem opisała problem związany z jedzeniem w oryginalny sposób, mając na celowniku dwustukilogramowego żołnierza szukającego sensu i pomocy. jestem pełna podziwu.



ocena: 5/6.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

jeszcze dzisiaj nie usiadłam

agnieszka drotkiewicz stworzyła niezwykłą atmosferę, zapraszając do rozmowy dziesiątkę mniej lub bardziej znanych osób. kluczem tych wywiadów miała być odpowiedź na pytanie jak żyć? i chociaż spodziewałam się pewnego rodzaju banałów, to muszę przyznać, że nic takiego w zamian nie otrzymałam.

książkę rozpoczyna wywiad z redaktorką miesięcznika midrasz bellą szwarcman-czarnotą, która wspomina o kulturze żydowskiej, o tradycji kulinarnej, która spaja rodzinę, o tytułowym stwierdzeniu, że "jeszcze dzisiaj nie usiadłam", w którym jest zawarta cała kwintesencja, z jednej strony mówiąca o poczuciu krzywdy, a z drugiej  świadcząca o triumfie i pracowitości. 

o pracy totalnej mówi również monika richardson, która zmieniała kierunek swojej kariery wielokrotnie. w wywiadzie tym skupia się na rodzinie, przygodzie z mainstreamem i chwytaniem mitycznego teraz

do historii natomiast wraca basil kerski, który od trzydziestu lat mieszka w berlinie i opowiada o swojej polskości w tym mieście, przywodząc na myśl ulubionych pisarzy i bohaterów ich książek.

interesującą jest rozmowa z lek. med. hanną kowalczyk, która obecnie zajmuje się medycyną informacyjną, bazującą na naturalnych możliwościach naszego organizmu: w myśl medycyny informacyjnej w dłoń czy w stopę wpisany jest cały organizm, a z drugiej strony wszechświat jest wpisany w nas, a my we wszechświat, że składniki, które budują nasze ciało, budują również skałę.

najbardziej ciekawa byłam wywiadów z dwoma pisarkami: dorota masłowską i sylwią chutnik. masłowska dała się pokazać jako normalna dziewczyna, której sukces nie zawrócił w głowie, ale przyznaje, że może być on niebezpieczny: moment spełnienia jest bardzo niebezpieczny, ponieważ spełnienie samo w sobie ma coś z końca. więc może lepiej, jak ten sukces trafia na niesfrustrowany, jeszcze nietoksykowany łaknieniem go grunt. bo inaczej łatwo o wendetę.

sylwia chutnik skupia sie na polskim feminiźmie i próbie radzenia sobie z rzeczywistością, a najważniejsze to mieć kręgosłup, cel, drabinę swojego życia, bez której ani rusz, bo można łatwo się pogubić.

w wywiadach tych agnieszka drotkiewicz jest bardzo aktywna. z jej wypowiedzi można by skleić mądry, interesujący monolog. jej rola nie ogranicza się do suchych pytań, lecz odpowiednio naprowadza swoich rozmówców, tworząc klimat, gdzie wszyscy siedzą przy jednym stole, śmieją się, rozmawiają o literaturze, filmach, winie, jedzeniu i przeprowadzkach.



ocena: 6/6.

wtorek, 26 lipca 2011

wyspa


mam wrażenie, że każdy kto jedzie do grecji, zabiera tę książkę ze sobą. w zeszłym roku nie udało mi się jej zdobyć na czas, w tym natomiast stwierdziłam, że nie odpuszczę i wyspa brytyjskiej pisarki victorii hislop powędrowała ze mną na kretę.


akcja powieści dzieje się właśnie na krecie, w place - małym miasteczku położonym w północno-zachodniej części wyspy. alexis, młoda pani archeolog, postanawia dowiedzieć się czegoś na temat rodziny swojej matki. do tej pory był to temat tabu, jednak nadszedł moment, by odkryć rodzinne tajemnice. w tym celu alexis udaje się do plaki, skąd od razu zauważa małą wyspę - spinalongę - miejsce zesłania trędowatych. w miejscowości spotyka starą przyjaciółkę swojej mamy, której zadaniem jest przekazanie wszystkiego, co wie na temat rodziny matki alexis. tak zaczyna się ta pełna kreteńskiego uroku, ale też sentymentalna i trochę egzaltowana opowieść, gdzie tragedie nie dają odpocząć poczciwych ludziom, tylko podchodzą do nich z każdej strony życia i bezczelnie atakują. choroby, morderstwa, zesłania, zdrady - odnajdziemy w tej książce wszystko, czego na pewno sami nie chcielibyśmy doświadczyć. jedna historia pociąga za sobą kolejną i nie sposób oderwać się od każdej z nich, nie dowiadując się wcześniej, co będzie dalej...

wcześniej specjalnie nie przepadałam za tego rodzaju pokoleniowymi historiami, jednak tym razem wyspa przypadła mi do gustu. to wciągająca, mądra, czasem przewidywalna, napisana prostym językiem opowieść, którą polecam wrażliwcom. chusteczki też się przydadzą ;)


ocena: 5/6.


zapomniałam wspomnieć, że będąc w chanii (miejscowość na krecie), trafiliśmy na wystawę poświęconą mini-serialowi nakręconemu na podstawie tej książki. w grecji ta powieść była takim hitem, że przeniesiono ją na ekran telewizyjny.



poniedziałek, 25 lipca 2011

babie lato

z philippem bessonem jest jak z amelie nothomb. ich książki chłonie się podczas jednej podróży pociągiem, jednego spaceru do parku czy jednego wieczoru przed snem. i wbrew pozorom nie jest to zarzut.

jestem blisko przeczytania wszystkich książek bessona wydanych u nas w polsce. babie lato jest jego "moją" czwartą powieścią i należy do "typowych" książek tego autora - małe miasteczko, skupienie na dwóch (może trzech) bohaterach, niewielka akcja, psychologiczne podejście do człowieka. dla mnie niewiele więcej potrzeba, żeby uznać jego powieść za udaną, gdyż philippe besson zgrabnie prowadzi czytelnika po zaułkach myśli bohaterów. tym razem wziął pod swoje skrzydła parę, która spotyka się po pięciu latach, poprzedzonych trudnym rozstaniem. tłem dla ich rozmowy jest mała duszna kawiarnia, do której nie zagląda nikt poza barmanem, wspólnym znajomym obojga. 
pomimo iż ich spotkanie jest zupełnie przypadkowe, gdyż przy rozstaniu obiecali sobie, że nigdy więcej się nie będą kontaktować, to jednak uczucia powstałe w ciągu ich kilkuletniego związku dają o sobie znać nawet po tych pięciu latach, włącznie z żalami, pretensjami i próbami zapomnienia o tym, co złe. wszystko wraca. bohaterowie początkowo próbują rozmawiać ze sobą w taki sposób, żeby ukryć własne słabości i nie przyznawać się do tego, co ich dręczy, jednak żeby wszystko stało się jasne, potrzebna jest im szczerość, która powoli nadchodzi...

mądra to książka. piękna i pomimo tylko 150 stron, pełna wielu ludzkich zmagań, zwłaszcza jeśli te zmagania dotyczą uczuć wobec drugiego człowieka. nic tu więcej nie dodam, po prostu polecam!



ocena: 5/6.

poniedziałek, 11 lipca 2011

podróż zimowa

ta króciutka powiastka z jednej strony może powodować niedosyt, a z drugiej radość, że amelie nothomb wydała po raz kolejny coś niedługiego, coś psychologicznego, coś dokładnie w jej stylu. 

ja zaliczam się do tej drugiej grupy, gdyż wszystko, co zostało napisane przez tę belgijską pisarkę idealnie komponuje się w mojej głowie i tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że amelie nothomb jest niezwykle oryginalną postacią. nie wiem, skąd jej do głowy przychodzą pomysły na książki, ale zazdroszczę jej tworzenia niebanalnych historii w tak krótkich objętościach. większość jej książek ma około 100 stron.

tym razem amelie przedstawia nam zoilę - mężczyznę, który z powodu zawodu miłosnego postanawia rozbić samolot. tuż przed wylotem spisuje swoje myśli i cofa się do przeszłości, z racji tego możemy się dowiedzieć, jak potoczyła się jego historia miłosna, a raczej antymiłosna.

dla mnie w tej książce zawarta jest stuprecontowa pani nothomb - mocno wnikająca w bohaterów, pomijająca wszelkie zbędne opisy i przechodząca do sedna sprawy pisarka. taką ją lubię i taka mi się póki co nie nudzi, wiec polecam tę krótką historię waszym oczom.

mnie natomiast najbardziej przypadł mi do serca fragment o zakochiwaniu się zimą.



ocena: 5/6.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

co by tu przeczytać...

zabiegany maj, zabiegany czerwiec. pod ręką staram się układać tylko psychologiczne książki, ewentualnie notatki z edytorstwa. chociaż w głowie mam potrzebę sięgnięcia po coś fabularnego, to jednak żeby nie mieć wyrzutów sumienia w stosunku do nauki, nie sięgam po nic. pomijając dzisiejszy spacer, podczas którego (o dziwo nie wiem, jak to się stało?) natknęłam się na dwie księgarnie. matras standardowo bawi książkami z serii kalejdoskop za 4,90, a traffic po prostu jest jedną z ulubionych warszawskich księgarni (na półce z nowościami zawsze to, co mam w planach do przeczytania), rzut beretem od domu, więc tym bardziej przyciąga. zatem stosik. podejrzewam, że w drugiej połowie lipca nadrobię zaległości. tymczasem jedna sesja, druga sesja, trzecia sesja, magisterka, goodbye.


cztery książki wydawnictwa muza, seria kalejdoskop:
1. andrei makine - kobieta, która czekała
2. juliette kahane - bywalcy metra
3. philippe djan - nieczystości
4. philippe besson - babie lato

dwie pisarki, których książki czytam z uwielbieniem i sięgnę po wszystko, co wyjdzie spod ich pióra:
5. amelie nothomb - podróż zimowa
6. agnieszka drotkiewicz - jeszcze dzisiaj nie usiadłam 

jedna książka pisarki, której jestem od bardzo dawna ciekawa, a jeszcze nie miałam okazji:
7. joanna bator - japoński wachlarz. powroty

sobota, 28 maja 2011

córka żołnierza nie płacze

kaylie jones jest córką słynnego pisarza jamesa jonesa. jest to jedyna powieść tej autorki wydana u nas w kraju, a szkoda, bo chętnie sięgnęłabym po inne jej pozycje. córka żołnierza nie płacze to świetnie napisana powieść obyczajowa, pisana z perspektywy czasu przez młodą kobietę, która wspomina swoje dzieciństwo w paryżu, zaadoptowanie przez rodziców małego chłopca, który zupełnie zmienia stosunki w rodzinie, zazdrość wobec najbliższych, a z drugiej strony trwanie przy sobie w najtrudniejszych chwilach.

kaylie jones zachwyca bezpretensjonalnością i łatwością wchodzenia w głowy bohaterów. relacje w tej rodzinie mogą być skomplikowane, ale nikt nie zapomina o sobie nawzajem. ich życie w książce toczy się płynnie, z dojrzewaniem dzieci w tle, z pierwszymi doświadczeniami seksualnymi i pierwszymi bójkami, z liberalnym podejściem do życia, ze swobodą wychowywania w zaufaniu, a jednocześnie w szacunku i zrozumieniu. 

chociaż główna bohaterka - córka żołnierza - była małą, rozpieszczoną egoistką, to jednak wyrosła na mądrą kobietę, która pisze swoje wspomnienia - po części fikcyjne, bo pamięć wybiórczo traktuje doświadczenia i zachowuje je w głowie w różnej, często zmienionej postaci. tak naprawdę nie jest to dosadnie napisane, ale powieść można nazwać autobiograficzną, a na pewno dotyczącą relacji pisarki z ojcem. 

jest to kolejna książka z serii kalejdoskop, która mnie ujmuje i sprawia, że czuję radość z przeczytania książki. trudne relacje pod płaszczykiem swobodnego stylu pisarki można połknąć w jeden wieczór, jednak polecam dawkować sobie tę przyjemność poznawania prawdy o rodzinnych smaczkach, nawet jeśli bywają słodko-gorzkie.



ocena: 5/6.

środa, 11 maja 2011

okruchy codzienności

w miasteczku najważniejsze są kościół, ratusz i sklep spożywczy, choć sklepowi przydałoby się odmalowanie.

elizabeth strout umieściła bohaterów powieści w małym miasteczku, w którym niewiele się dzieje. mieszkańcy zajmują się codziennymi, z pozoru błahymi rzeczami, nikt specjalnie się nie wyróżnia, żeby sąsiedzi nie mieli o czym dyskutować (największa rozrywka w miasteczku!). życie płynie wolno i całkiem leniwie. powoli z powieści wyłania się obraz samotnych, ukrywających swoje żale i złości ludzi, którzy często żyją życiem, które mimo iż sami wybrali, to nie jest ono spełnieniem ich marzeń.

teoretycznie główną bohaterką powieści jest olive kitteridge - powściągliwa i surowa nauczycielka matematyki, jednak każdy rozdział, każde opowiadanie skupia się wokół poszczególnych osobowości w miasteczku i społecznych problemów, które otaczają mieszkańców. elizabeth strout ukazuje szeroki wachlarz często ukrytych emocji, jakie targają bohaterami. to całe emocjonalne spektrum powoduje, że nie da się przeczytać książki za jednym razem. po kilkudziesięciu stronach robi się duszno i trzeba otworzyć okno, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i po jakimś czasie wrócić do powieści. inaczej można czasem udusić się beznadzieją i smutkiem, który choć często niewidoczny, to mimo wszystko siedzi w każdym z bohaterów.

okruchy codzienności powinno się czytać niespiesznie, żeby dostosować swój rytm czytania do rytmu życia bohaterów. wtedy łatwiej docenić tę powieść, a nawet się nią zachwycić. akcji tutaj niewiele, ale sama psychologia postaci powoduje, że warto sięgnąć po tę książkę, a ja czekam na kolejną powieść tej autorki. chciałabym, żeby następnym razem przemyciła więcej budujących emocji.



ocena: 4,5/6.

piątek, 29 kwietnia 2011

jeden dzień

raz na jakiś czas daję się ponieść temu, co mówią w telewizji, a zwłaszcza co poleca anna dziewit. ściślej mówiąc, jedną z omawianych przez nią książek był właśnie jeden dzień davida nichollsa i jej opinia przekonała mnie, że niekoniecznie musi być to tani i przeciętny bestseller (ach, te bestsellery...), tylko całkiem mądra, zabawna i wciągająca książka.

największe zainteresowanie wzbudziła we mnie forma utworu. powieść zaczyna się 15 lipca 1988, kiedy emma i dexter po skończonych studiach spędzają ze sobą noc i następnie każde idzie w swoją stronę. rok po roku dowiadujemy się, jak żyją em i dex 15 lipca. ich drogi mają wspólne punkty oparte na wspomnieniach i potrzebie kontaktowania się ze sobą, zwłaszcza w trudnych chwilach. 

dexter robi karierę w mediach, a jego związki opierają się głównie na jednonocnych przygodach, emma natomiast pragnie zostać pisarką, a mężczyzn podświadomie odrzuca, gdyż tak naprawdę chciałaby być z dexterem. proste jak drut, jedno zakochane z drugim, drugie nie chce się angażować, ale z biegiem czasu i życia wszystko się zmienia i pozwala dostrzec bohaterom, co jest dla nich najważniejsze. zakończenie nie jest banalne, dodam na usprawiedliwienie tego, że aż taka prosta ta książka nie jest.

początkowo stwierdziłam, że historia jest trochę wymuszona i pretensjonalna, jednak po kilkudziesięciu stronach poszło już lepiej. godne uwagi są (niektóre) rozmowy dextera i emmy, zabawne i ironiczne. ciekawa jestem, które ich teksty pojawią się w filmie realizowanym na podstawie tej powieści. mam nadzieję, że nie zrobią z tego tandetnej historyjki, bo mimo wszystko ta historia może mieć swój klimat, z the smiths w tle.



ocena: 3,5/6.

wtorek, 19 kwietnia 2011

pływanie

po prostu powiedz mi kim jestem, a tym będę.
nie można uciec od swojej przeszłości na stałe. nie można jej opuścić, pozbyć się tej czarne dziury, która ciągnie w dół. prędzej czy później ona upomni się o swoje, o potrzebną uwagę i próbę pogodzenia się z tym, co było, zwłaszcza jeśli przez lata była ona wypierana, tak jak w przypadku głównej bohaterki pływania

głowa philomeny ash jest pełna tragicznych wydarzeń opierających się na chorobach, uzależnieniach, śmierci najbliższych osób z rodziny. ucieczką było pływanie, któremu młoda dziewczyna podporządkowała swoje życie. pod wodą czuła się bezpiecznie, kontrolowała swój każdy ruch, w przeciwieństwie do ruchów w życiu, które często były chaotyczne, nierozumiane i wyszydzane przez innych. 

przyszedł jednak czas, w którym nie było już treningów, nie było diety, nie było trenera, nie było pływania. kontuzja uniemożliwiła dalszą karierę i zmusiła pip (przezwisko philomeny) do zwrócenia swoich oczu na inne aspekty życia. tylko jak żyć, gdy dotychczasowe życie skupiało się głównie na pływaniu, bo wszystko inne - było zbyt trudne, by się tym zająć. trudne relacje w rodzinie nie pomagają, jednak philomena próbuje... a ta próba obraca się w swoiste dojrzewanie bohaterki.

nie jest to książka wybitna, ale niektóre fragmenty, zwłaszcza z trzeciej części książki, to małe perełki, opisujące stan psychiczny philomeny. nicola keegan została okrzyknięta objawieniem, jednak wstrzymałabym się z takimi stwierdzeniami. zdecydowanie sięgnę po kolejną powieść autorki, aby przekonać się, czy jej pisanie to prawdziwe literackie zjawisko czy tylko falstart.



ocena: 4,5/6.

niedziela, 13 marca 2011

listy miłości

trochę bałam się tej książki. nie czytałam nigdy niczego, co wyszło spod pióra marii nurowskiej, a jej powieści jawiły mi się głównie jako romansidła, sama nie wiem dlaczego. w każdym razie trafiły w moje ręce listy miłości i postanowiłam dać im szansę.

w kilku słowach, to była wielka przyjemność obcować z bohaterami tej powieści, tych listów, które tak naprawdę stanowiły spowiedź zagubionej, atakowanej przez przeszłość kobiety. elżbieta elsner to młoda żydówka, która by przetrwać w gettcie, stała się prostytutką. z pomocą jednego klienta zyskała nowe nazwisko, nowe dokumenty, a także nowe życie - krystyny chylińskiej. wykorzystała tę szansę, by ucieć i trafiła do domu polskiej rodziny. z jednej strony zaczyna się tu wielkie uczucie łączące krystynę z doktorem andrzejem korzeckim, a z drugiej jest to początek życia opartego na kłamstwie, bo krystyna nie wyjawiła ukochanemu swojej historii. dla niego od początku do końca była tylko krystyną.

początkowo kłamstwa tak bardzo nie doskwierają, jednak z biegiem czasu przeszłość upomina się o swoje. krystyna jest rozbita pomiędzy tym, czego pragnie a tym, jakie ma możliwości. podejmuje decyzje, które mogłyby być tragiczne w skutkach, gdyby wyszły na światło dzienne. uciekinierka z getta prowadzi podwójne, a nawet potrójne życie, bo te opisane w listach znacznie różni się od rzeczywistości. ten stan trwa do czasu, bo z każdym rokiem coraz trudniej jest żyć z tak wielkimi tajemnicami, a lęk o swoją przyszłość daje się we znaki i podświadomie ją rujnuje.

im dalej w kartki, tym bardziej podobało mi się, to co było tam napisane. psychika kobiety owiniętej przez tragiczne zdarzenia. bardzo trudno jest po tym wyjść na prostą.


ocena: 5/6.

wtorek, 8 marca 2011

chłopiec z włoch

tak naprawdę dopiero zwróciłam uwagę na okładkę i na sam tytuł książki. zaczęłam czytać ją tak nagle, nie myśląc o czym będzie, mając jedynie na uwadze autora, który za każdym razem powoduje we mnie szereg emocji i pragnienie sięgnięcia do jego każdej książki. philippe besson jest mistrzem krótkiej formy, krótkich powieści, a swoją drogą mistrzynią jest amelie nothomb. obydwoje piszą pięknie, a przy tym zwięźle i konkretnie. każda opisana chwila i emocja bohaterów jest niezbędna. besson tworzy intensywne studium przeżywania różnego rodzaju stanów.

wróćmy do chłopca z włoch, a tak naprawdę do dwóch chłopców i jednej dziewczyny. mamy trójkę bohaterów, nieżyjącego lukę, jego dziewczynę annę i jego kochanka leo. każde z nich jest narratorem i co 2-3 strony zmieniany jest sposób narracji. dzięki temu zabiegowi autor buduje napięcie i pozwala wniknąć w głowy każdego z bohaterów. jak już wspomniałam, luka nie żyje. okoliczności jego śmierci są wielce zadziwiające. nasuwają się pytania o przypadek, morderstwo lub samobójstwo. anna próbuje pogodzić się z nagłym "zniknięciem" swojego chłopaka, dowiadując się co i raz o skrywanych przez niego tajemnicach. leo natomiast był bardziej świadomy życia, jakie prowadził luka. to on był osobą, dla której przeznaczona była prawda. dla anny pozostało kłamstwo. jednak śmierć ma taką właściwość, że po pewnym czasie na jaw wychodzą wszelkie sekrety, jeśli dobrze się ich poszuka. tym razem były one wstrząsające.

besson skupia się przede wszystkim na odczuciach anny i lea. luka nie ma już zbyt wiele do powiedzenia, martwi się, co będzie z jego bliskimi, aczkolwiek to wszystko jest już poza nim. prawdziwe wyzwanie stoi przed anną, która musi stawić czoło prawdzie, a przynajmniej jej części, bo tak naprawdę niczego nie można być pewnym, jeśli prowadzi się takie życie, jak luka - podwójne, pełne tajemnic i niecodziennych wyborów. jest to historia pełna żalu, tęsknoty i chęci dowiedzenia się prawdy. polecam tę książkę, jak również inne autorstwa philippe'a bessona.


ocena: 5,5/6.

piątek, 25 lutego 2011

posłaniec

jestem w kropce. przyczyna mojego sięgnięcia po tę książkę jest oczywista - zachwyciła mnie złodziejka książek tego autora. uwierzyłam zusakowi, że potrafi pisać mądre, porządne książki. może niekoniecznie wybitne, ale na pewno wciągające i zwracające uwagę na dobroć, która jest charakterystyczna dla istoty człowieka.

moje bycie w kropce polega na tym, że w przypadku złodziejki - była to historia nie do końca przewidywalna, z rozbudowanymi charakterystykami bohaterów i wciągająca od pierwszych do ostatnich stron. w posłańcu wygląda to wszystko trochę bardziej naiwnie i jest łatwe do przewidzenia. 

ed kennedy jest młodym taksówkarzem, który wraz z trójką przyjaciół spędza czas na graniu w karty, błąkaniu się po mieście i robieniu rzeczy, które nie wnoszą nic do jego życia. wszystko zmienia się w chwili, gdy dostaje pierwszą kartę - asa karo, na którym wypisane są trzy adresy. zadanie polega na tym, by pomóc ludziom mieszkającym pod tymi adresami rozwiązać ich problemy. ed nie posiada zbyt wielu wskazówek, wszystkiego musi domyślić się sam. historia nie kończy się na trzech zadaniach, lecz jest to dopiero początek szeregu obowiązków, które czekają na młodego chłopaka. ed musi pomagać przeważnie obcym ludziom, jednak cała sytuacja prowadzi do tego, by młody mężczyzna zrozumiał, ze nawet najmniejszy gest w stosunku do drugiego człowieka może przynieść ogromne efekty. nietrudno przewidzieć, że wszystkie te karty z zadaniami zmieniają wnętrze eda, nadają sens jego zachowaniu. oczywiście nie zabrakło też wątku miłosnego. ed, jako ten nieudacznik, nie ma szczęścia w miłości, nie wspominając o tym, że jest beznadziejnie zakochany w swojej przyjaciółce. ten wątek, w przeciwieństwie do innych, został doprowadzony do końca..

tym razem zusak stworzył przyjemne czytadło, które często rozśmiesza i bawi, jednak do końca nie zachwyca. owszem, narzekam i nawet wiem dlaczego. po prostu spodziewałam się czegoś podobnego do złodziejki książek, a dostałam napisaną w zupełnie innym stylu, aczkolwiek sympatyczną powieść. 'sympatyczna' to dobre słowo, bezpieczne. polecam tym, którzy dopiero zaczynają przygodę z markusem zusakiem.

 
ocena: 4/6.

środa, 16 lutego 2011

1Q84 tom 2.

och, murakami, czemu mi to robisz? czemu zostawiasz mnie w środku tej zawikłanej historii z little people, z powietrzną poczwarką, z małą fukaeri, która razem z tengo tworzy nierozerwalny duet (w końcu razem napisali powieść, a to łączy bardziej w tym przypadku niż jakakolwiek inna więź) i wreszcie z aomame, czekającą na spełnienie słów lidera... 

czemu, czemu? 

nie wiem, ile czasu będę musiała czekać na finał tej powieści opisany w trzecim tomie. chciałabym jednak, żeby ten czas minął jak sen. pragnę wrócić do świata, gdzie na niebie widoczne są dwa księżyce, odzwierciedlające cień serca i umysłu. wsiąknęłam w rok 1Q84 całą sobą.

w tego typu powieściach lepiej nie zdradzać fabuły, więc ograniczę się tylko do wspomnienia, że aomame i tengo ciągną do siebie jak magnes do lodówki, jak ćmy do światła. nie mają ze sobą kontaktu od dwudziestu lat, a mimo wszystko obydwoje pielęgnują w swoich sercach krótkie wspólne wspomnienie z dzieciństwa. niby podejmują świadome decyzje, zupełnie niezwiązane ze sobą nawzajem, ale to wszystko okazuje się złudne, gdyż tengo i aomame powiązani są jedną nitką i wystarczy otworzyć szerzej oczy, by tę nitkę znaleźć i iść wzdłuż niej do siebie. 

z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. nic nie dzieje się bez przyczyny w świecie rządzonym przez little people, a ja nie bez przyczyny sięgam po kolejną powieść murakamiego. 

ocena: 5,5/6.

piątek, 4 lutego 2011

złodziejka książek

złodziejka książek nie jest typową powieścią. narratorem jest tutaj śmierć, przybierająca postać pewnej osoby, która jest zarówno zmęczona, jak i przejęta swoją pracą, gdyż akcja powieści toczy się w monachium podczas II wojny światowej. śmierć spotyka tytułową złodziejkę książek aż trzy razy, jednak to nie po jej duszę za każdym razem przychodzi. 
to tylko jedna z wielu historii, a każda jest wyjątkowa i niezwykła. każda jest świadectwem wysiłku – ogromnego wysiłku – by udowodnić mi, że wy i wasza ludzka egzystencja macie wartość - przekonuje śmierć. jest jej przykro z powodu okoliczności, w jakich spotyka ludzi. jak wiele innych osób, również i ona obdarza współczuciem i serdecznością liesel - dziewczynkę, która zostaje oddana na wychowanie pewnej parze biednych, aczkolwiek dobrych ludzi, pomimo że początkowo nie wyglądają ani nie zachowują się zbyt przyjaźnie. 

przesłanie tej powieści to docenianie ludzkiego życie, które popycha nas do przodu i sprawia, że chcemy uczestniczyć w życiu innych, bliskich i wartościowych ludzi. nawet najmniejsza oznaka uprzejmości może zostać nagrodzona wielokrotnie, zwłaszcza w chwili, gdy nikt nie ma odwagi pomagać, tylko zamyka się w sobie i udaje, że nie widzi dziejącej się krzywdy. zusak stawia na niezgadzanie się na zastaną rzeczywistość, szukanie rozwiązań i pomaganie innym. W złodziejce książek  bohaterowie są prostymi ludźmi, którzy są niezwykli dzięki wyznawanym wartościom, nawet jeśli ukrytym pod przekleństwami w przypadku przybranej matki - rosy czy małomównością, jeśli chodzi o przybranego ojca - hansa. autor pragnął przedstawić pozytywny obraz człowieka w tragicznych czasach wojny, prześladowań, holocaustu. pomimo iż sytuacja i otaczające nas środowisko wpływa często na nasze zachowanie, to należy pamiętać o wewnętrznych przekonaniach, które nie powinny być jak chorągiewka na wietrze. prawdziwa walka toczy się w umysłach i sercach człowieka. stałość wartości świadczy o jego pięknie i niezwykłości.
zusak napisał książkę  dla młodzieży, dla dorosłych, dla każdego. warto wspomnieć również o formie powieści. w każdym rozdziale są wstawki dotyczące np. wprowadzenia w historię czy podsumowania tego, co już się zdarzyło. nie jest to opis do końca chronologiczny. czasem autor przeskakuje w przyszłość, czasem wraca do czasów I wojny światowej. rozbudza wyobraźnię czytelnika poprzez wspomnienie o danym wydarzeniu, ale opisuje je dopiero kilka lub kilkadziesiąt stron dalej. powieść czyta się jednym tchem (naprawdę jednym!). jest wzruszająca, ale nie jest to tani sentymentalizm. warto wspomnieć także o przyciągającej wzrok okładce. sam rysunek powoduje, że chcemy dowiedzieć się, co będzie w środku.
(tak, wiem, mało napisałam o fabule. specjalnie, żeby za dużo nie zdradzać).

ocena: 5,5/6. 

niedziela, 23 stycznia 2011

1Q84 tom 1.

polski przekład „1Q84” autorstwa anny zielińskiej-elliott jest trzecim na świecie (po koreańskim i chińskim) tłumaczeniem najnowszej powieści harukiego murakamiego – tytuł nawiązuje do "1984" george’a orwella; po japońsku wyraz „dziewięć” wymawia się jak angielskie q, a q nawiązuje do słowa „question” – pytanie.

1Q84 to wielki popis pisarski murakamiego. tym razem autor wysunął na pierwszy plan okrucieństwo świata, działalność sekt, znęcanie się nad kobietami, a nawet małymi dziewczynkami. to wszystko brzmi bardzo bezwzględnie i jednocześnie realnie. jak dla mnie jest to najbardziej rzeczywista z jego wszystkich książek, aż do momentu... gdy pojawiają się little people. kim są i czym się zajmują - pozostawię to pytanie bez odpowiedzi, gdyż tak naprawdę po przeczytaniu pierwszego tomu, sama jeszcze tego nie wiem. 
pierwszy tom to swego rodzaju nakreślenie sytuacji, wprowadzenie w tajemniczy świat bohaterów osadzonych w głębokiej i niezbyt wesołej rzeczywistości. murakami nie zapomina o ulubionych przez czytelników elementach jego pisarstwa. podwójne życia bohaterów, tajemnice skrywane głęboko w podświadomości w pewnym momencie wychodzą na wierzch i zmuszają do zmierzenia się z rzeczywistością, zwłaszcza gdy weszło się do rzeki po samą szyję i trzeba uważać, by w niej nie utonąć.

powieść toczy się dwutorowo. na przemian opisywane są losy dwójki bohaterów. aomame to trenerka fitness, która po godzinach zajmuje się zabijaniem mężczyzn niebezpiecznych dla otaczających ich kobiet. aomame nie jest z nikim związana, od czasu do czasu udaje do swojego ulubionego baru w celu poderwania kogoś na jedną noc. gustuje w starszych mężczyznach, najlepiej łysiejących i o ładnym kształcie głowy. w pewnym momencie kobieta zaczyna zauważać dziwne rzeczy, które wokół niej się dzieją, np. widzi dwa księżyce i zupełnie nie pamięta pewnych ważnych wydarzeń, które działy się w jej kraju.. tengo natomiast to wykładowca matematyki, ukryty pisarz, który redaguje teksty innych autorów. pewnego dnia dostaje zlecenie poprawienia powieści młodej pisarki - fukaeri, która ma problemy z pisaniem i czytaniem (mimo wszystko napisała powieść!) oraz posługuje się urwanymi zdaniami, a w jej wypowiedziach brak jest intonacji i rytmu. tengo szybko nawiązuje kontakt z fukaeri, która obdarza go wielkim zaufaniem, i angażuje się w historię związaną z powietrzną poczwarką..

nie będę pisać więcej o fabule, bo lepiej przeczytać książkę samemu i dowiedzieć się więcej. historie bohaterów z początku niepowiązane ze sobą, z czasem zazębiają się coraz bardziej. wszystko jest owiane tajemnicą, a czytelnik musi zbierać poszczególne fragmenty, by na koniec ułożyć z nich swego rodzaju puzzle i dowiedzieć się, co się za nimi kryje. co prawda, to dopiero jedna trzecia historii, więc czasu jeszcze dużo przed odkryciem tajemnicy. mam tylko nadzieję, że prawda nie będzie tak do końca okrutna, jak się na razie zapowiada.

jednym słowem, murakami jest w świetnej formie i oby to była forma zwyżkowa!

ocena: 5/6.

niedziela, 16 stycznia 2011

pies, który biegł ku gwieździe

henning mankell to jeden z najpopularniejszych pisarzy szwedzkich. najbardziej znane są jego powieści kryminalne o wallanderze, jednak pisze on także powieści dla młodzieży.  
pies, który biegł ku gwieździe jest pierwszym tomem serii o joelu.

wszystko zaczęło się od psa. joel pewnej zimowej nocy dostrzega przez okno psa i postanawia założyć stowarzyszenie, które będzie zajmowało się poszukiwaniami psa, który biegł ku gwieździe. chłopiec potrzebuje zmiany, oderwania się od szarej, smutnej rzeczywistości. kiedy był mały, został opuszczony przez mamę, której nawet nie pamięta. jego tata samuel jest drwalem i całe dnie spędza w lesie. joel mówi, że jest sam dla siebie matką - robi zakupy, napala w piecu i gotuje ziemniaki. jedyną bliską osobą jest dla niego tata, który kiedyś był marynarzem i teraz opowiada synowi przeróżne historie o morzu, statkach i miejscach, które odwiedził. joel bardzo chciałby przeprowadzić się nad morze, jednak nie ma odwagi porozmawiać z ojcem o tym pomyśle. boi się pytać go o mamę, o nowy rower czy kuchenkę elektryczną, o cokolwiek. ich relacja ogranicza się do jedzenia wspólnych posiłków i opowieści o morzu.

pewnego dnia joel poznaje chłopca o imieniu tore, który już od pierwszego wejrzenia budzi w nim niepewność. mimo to przyjmuje go do swego stowarzyszenia i poniekąd pozwala nim kierować. tore nie jest zainteresowany szukaniem psa, uważa to za nudne zajęcie, więc wpada na pomysł, by uprzykrzać życie pewnej kobiety bez nosa o imieniu gertrud. joel nie chce być uznany za tchórza, więc działają razem, jednak po przykrym incydencie na moście sytuacja w życiu wszystkich bohaterów zmienia się diametralnie.

magiczny realizm ukazany w tej powieści to jej największa zaleta. książka jest kierowana do nastolatków, jednak z powodzeniem może przeczytać ją każdy dorosły człowiek, gdyż porusza problemy osamotnienia i niezrozumienia nie tylko w okresie dojrzewania. chłopięcy świat wciąga czytelnika w każdym wieku i sprawia, że chcemy się dowiedzieć, co będzie dalej z joelem, czy przeprowadzi się nad upragnione morze, czy zyska nowych przyjaciół, czy będzie w stanie nawiązać  dobrą relację ze swoim tatą samuelem. dalszy ciąg powieści możemy poznać, czytając kolejne części przygód joela. ja na pewno przeczytam.

ocena: 5/6.

środa, 5 stycznia 2011

czarnoksiężnik z archipelagu

nie przepadam za fantastyką i za kryminałami. bardzo rzadko po nie sięgam, tym razem było po części z konieczności, a po części sama chciałam, a nóż widelec mi się spodoba. i teraz nie wiem, w którą stronę ruszyć, czy dać się ponieść moim uprzedzeniom, czy zapomnieć o nich i skupić się na merytorycznej wartości. tak czy siak, raczej nie jestem zachwycona, chociaż zdaję sobie sprawę, że czarnoksiężnik z archipelagu to wielce chwalona i wynoszona na piedestał książka, zresztą jak cała saga zatytułowana ziemiomorze, której ta powieść jest pierwszą częścią.

jest to historia chłopca, który odkrywa w sobie talent do zmieniania rzeczywistości za pomocą magii. trafia pod opiekę wielkiego maga, który uczy go cierpliwości i pokory. jednak to nie jest to, o czym ged (takie nadano mu imię) marzył i postanawia rozpocząć naukę na wyspie, na której szkoli się czarnoksiężników. chłopiec (później już mężczyzna) jednak musi zmagać się ze swoim cieniem, który wypuszczony na wolność nie daje naszemu czarnoksiężnikowi spokoju. czy gedowi uda się pokonać cień, nie znając jego imienia? poznanie imienia przeciwnika wydaje się krokiem do pokonania wroga.

był moment, że wciągnęła mnie ta powieść. spokojne tempo, nauka odpowiedzialności za swoje czyny i innych ludzi, odkrywanie swoich możliwości. piękny, momentami poetycki język sprawił, że czułam się jak w baśni. za przekład należą się brawa stanisławowi barańczakowi. jednak fantastyka, magowie, smoki (wiem, upraszczam!) to nie jest to, co tole lubią najbardziej. w każdym razie, jeśli ktoś lubi takie rzeczy, a jeszcze nie czytał, polecam. 

ocena: 3,5/6.

sobota, 1 stycznia 2011

krótkie książkowe podsumowanie roku 2010:

ilość przeczytanych książek:  53 - jak dla mnie nie jest to mało, ale też mogłoby być więcej. w każdym razie projekt 52 książki zaliczony!

ilość książek napisanych przez kobiety: 20.
ilość książek napisanych przez mężczyzn: 33.
ilość książek polskich autorów: 14 (mało!).

największy zachwyt: żona adama moniki rakusy.
największe rozczarowanie: lala jacka dehnela.

ciągle jestem w trakcie czytania nowego murakamiego, dawkuję sobie tę przyjemność, żeby zbyt długo nie czekać na kolejny tom. tymczasem życzę Wam wszystkim kolejnego pięknego książkowego roku!