poniedziałek, 30 lipca 2012

poniedziałek, 4 czerwca 2012

tak minął maj


powyżej: moja nowa lektura - disko anny dziewit. nie mogę się doczekać, aż zacznę czytać tę powieść. tymczasem chciałam powiedzieć, że więcej mnie jest TU niż tu oraz myślę nad połączeniem tych blogów w jeden.

jeśli chodzi o książki, które ostatnio przeczytałam, to z pewnością mogę polecić zrób sobie raj mariusza szczygła. ten facet ma genialne podejście do czechów - nie ma umiaru w ich uwielbieniu, ale czytelnikom potrafi dawkować to swoje uczucie w bardzo przyjemny i jednocześnie całkiem rozsądny sposób. 

od dawna zachwycam się również niepokojącymi fotografiami diane arbus, ale dopiero ostatnio miałam okazję czytać jej biografię. smutna to książka, ale wciągająca i przede wszystkim prawdziwa. dla wytrwałych.

natomiast jeśli chodzi o lekkie czytadła, to ostatnio czytałam czterdzieści zasad miłości elif shafak. jak dla mnie, pisarka trochę przedobrzyła z duchowymi poradami (momentami w stylu paulo coehlo), ale całość czyta się dobrze, pomimo paru niedociągnięć.

to by było na tyle :)

środa, 2 maja 2012

co, gdzie i jak czytam

 
venila zaprosiła mnie do czytelniczej zabawy, która od jakiegoś czasu krąży na blogach. oto moje odpowiedzi na następujące pytania:

o jakiej porze dnia czytasz najchętniej?
popołudniami, zdecydowanie. albo po prostu przy dziennym świetle. nie lubię czytać przy żarówkach, lampkach, sztucznym oświetleniu, więc staram się czytać w ciągu dnia.

gdzie czytasz?
na improwizowanej kanapie, w pozycji siedzącej. z milionem poduszek za plecami. nigdy na leżąco. nie lubię.

jaki rodzaj książek najchętniej czytasz?
ostatnio psychologiczne. a najbardziej lubię proste, ludzkie historie. chociaż łatwo się wzruszam (i lubię ten stan), to wszelkie kiczowate, tkliwe opowieści działają na mnie jak płachta na byka. ostatnio lubuję się w opowiadaniach.

jaką książkę ostatnio kupiłaś/dostałaś? 
jak już wspominałam, na mojej półce czeka dużo nieprzeczytanych książek, więc stronię od księgarń. w grudniu dostałam wielkie pudło z dziesięcioma książkami, także mam jeszcze co czytać.

co czytasz obecnie?
biografię diane arbus.

używasz zakładek czy zaginasz ośle rogi?
zaginanie rogów to według mnie zło czynione książce. raczej wybieram zakładki, ale ich funkcję pełnią również bilety kolejowe czy paragony.

e-book czy audiobook?
wstyd się przyznać, ale ani jedno ani drugie. nie mogę się przekonać, żeby sięgnąć po coś innego niż papier. pomimo, że mam w domu kindle'oholika.

jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
pamiętam, gdy na początku szkoły podstawowej przeczytałam za jednym podejściem przygody kota filemona i byłam z siebie taka dumna. miło wspominam wszelkie historie z książki bromba i inni. uwielbiałam tych dziwacznych bohaterów. tak samo jak anię z zielonego wzgórza i dzieci z bullerbyn.

ulubiony cytat związany z książkami?
książki to także świat, i to świat, który człowiek sobie wybiera, a nie na który przychodzi - wiesław myśliwski, traktat o łuskaniu fasoli.


do zabawy zapraszam:
...oraz każdą osobę, która jeszcze nie miała okazji, a ma 
ochotę podzielić się czytelniczymi myślami na swoim blogu.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

książki i fotografia

dzisiejsza data znana jest każdemu miłośnikowi książek. i chociaż sklepy prześcigają się w promocjach i różnorakich zniżkach, by tylko przyciągnąć nowego czytelnika, to ja w tym roku skupię się na tych pozycjach, które od jakiegoś czasu leżą nieprzeczytane bądź zapomniane na mojej półce. w tym roku kupiłam tylko jedną książkę i jestem z tego dumna. brzmi paradoksalnie, ale dzięki temu odkryłam, ile nietkniętych skarbów mam w swoim domu. genialne historie alice munro, stare opowiadania cortazara, wspomnienia edwarda stachury. znajduję dużo czasu, by odkrywać moje półki na nowo. 

ponadto, mam w domu nowe dziecko, które zachwyca mnie za każdym razem, gdy biorę je do rąk. efekty zabawy będą pojawiały się tutaj: remain nameless. od fotografowania jestem tak samo uzależniona jak od czytania. mam nadzieję, że wyjdzie z tego coś dobrego.


zapraszam serdecznie.

wtorek, 27 marca 2012

fotobiografia

zofia nasierowska tradycyjnymi technikami uzyskiwała to, co dzisiejsi fotografowie photoshopem. z jej zdjęć bił blask, a fotografowane kobiety czuły się piękniejsze, bardziej czarujące, bardziej pewne siebie. do jej atelier ustawiały się kolejki młodych aktorek, modelek i piosenkarek, których fotografie obiegały później świat. a ze skromnej i nieśmiałej zosi wyrosła prawdziwa pani fotograf.

nasierowska miała swój własny styl fotografowania. od najmłodszych lat sztuki fotografii uczył ją ojciec, który był dumny, że córka idzie w jego ślady. fotograficzno-filmowy świat zwariował na punkcie kobiecego piękna uchwyconego przez zosię.

fotobiografia stanowi zbiór wspomnień, interesujących anegdot oraz wybitnych portretów. fotografka jawi się jako ciepła, pełna pogody ducha kobieta, która ciężką pracą zdobyła uznanie krytyków. wszystko, co zostało opisane w książce sprawia wrażenie idylli. rodzina z tradycjami, szczęśliwe zamążpójście i zawrotna kariera - jest czego zazdrościć. nasierowskiej sukces nie uderzył do głowy. w odpowiednim momencie wycofała się z fotografowania i odnalazła spokój na mazurach. w jej historii nie znajdziemy dramatów ani skandali. jej osiągnięcia były tylko i wyłącznie zasługą talentu, którego zdecydowanie nie zmarnowała. 

znajdziemy tu opowieść o zwyczajnej dziewczynie, która z każdej kobiety potrafiła wydobyć naturalne piękno. niezwykłe portrety beaty tyszkiewicz, marii gładkowskiej czy kaliny jędrusik mówią same za siebie. fotobiografię można przeczytać, ale także przeglądać jak album. z części pisanej najbardziej interesujące wydają się wspomnienia z łódzkiej filmówki. w tym czasie co nasierowska studiował m.in. roman polański. na studiach zosia poznała również swojego męża - janusza majewskiego, z którym stworzyła pełen szacunku i miłości związek (a przynajmniej tak zostało to przedstawione w książce).

fotobiografia może jednocześnie zachwycić, ale także zanudzić czytelnika, który woli historie pełne akcji. tutaj jedyną sensacją (albo i nawet nie) jest życie towarzyskie światka filmowego, wokół którego obracała się nasierowska. większą uwagę przyciągają same zdjęcia i to one stanowią o wartości książki. 

ocena: 4/6.

środa, 29 lutego 2012

dom z pyłu i snów

sentyment związany z najpiękniejszą wyspą, na której dane mi było przez chwilę przebywać, zaślepił moje oczy oraz głowę. spojrzałam na okładkę, która zachwyciła. spojrzałam na tytuł, który oczarował... i nagle dom z pyłu i snów znalazł się na mojej półce.

tymczasem po kilkudziesięciu stronach miałam ochotę rzucić tę książkę w kąt. banalne dialogi, nieskomplikowane postaci oraz co gorsza brak jakichkolwiek autentycznych relacji sprawił, że odechciało mi się czytać. nie porzuciłam jej tylko ze względu na obecną w tle kretę (ach!). 

przez dwa dni towarzyszyłam młodej angielce, która zakochana w małej miejscowości na krecie, zakochała się również w ich mieszkańcach, a konkretniej - w jednym, przystojnym greku. jak się można spodziewać, wynikło z tego mnóstwo (nie)spodziewanych wydarzeń. jest to również historia o ludziach, którzy musieli stawić czoło wojnie. ta część książki była chyba najbardziej interesująca, i jednocześnie wyjątkowo smutna.

powieść czyta się bardzo szybko. w połowie drogi przestałam żałować czasu spędzonego nad książką. co prawda, kuły mnie w oczy proste dialogi mające na celu przedstawienie postaci i sytuacji, ale później było już trochę lepiej. a może to ja po prostu się przyzwyczaiłam? raczej nie sięgnę po inne tytuły tej autorki. owszem, jest to lekkie i momentami przyjemne czytadło, zwłaszcza w dalszej części, ale z pewnością nie jest to lektura obowiązkowa dla wszystkich.

jedyne co mnie cieszy, to to, że mogłam odbyć małą podróż na moją ulubioną wyspę, która zawsze już będzie kojarzyć mi się z najcudowniejszą plażą z różowym piaskiem (klik!) oraz najlepszym czasem w życiu.

ocena: 3/6.

wtorek, 28 lutego 2012

urodziłem się pewnego błękitnego dnia

synestezja to stan, zdolność lub według niektórych zaburzenie, które interesowało mnie od bardzo dawna. muzyka widziana za pomocą barw, liczby określane za pomocą faktur, kolory mające określone kształty - brzmi absurdalnie? niekoniecznie. tak naprawdę wielu z nas doświadcza takich wrażeń, często nie zdając sobie z tego sprawy. 

daniel tammet jest jednak wyjątkowy. oprócz synestezji, mężczyzna cierpi na zespół aspergera - łagodniejszą formę autyzmu. w dzieciństwie miał również ataki epilepsji. żadne z tych zaburzeń nie przeszkodziło mu w dorosłym życiu. dzięki niezwykłym zdolnościom arytmetycznym i językowym, np. zapamiętywaniu nieskończonych sekwencji liczb, szybkiej nauki języków, kojarzeniu różnych wydarzeń z określonymi kształtami, fakturami i cyframi - udało mu się przetrwać trudne chwile. w dzieciństwie liczby były jego najlepszymi przyjaciółmi, a najbardziej upodobał sobie cyfrę 4, która tak jak on, była 'cicha i nieśmiała'.

urodziłem się pewnego błękitnego dnia jest niezwykle interesującą historią człowieka, który dzięki wsparciu licznej rodziny oraz wartościowych przyjaciół, odnalazł swoje miejsce na ziemi oraz spełnił swoje marzenia. przede wszystkim otworzył się na ludzi, a jak wiadomo, w przypadku osób z autyzmem czy zespołem aspergera, jest to dość trudne i często kłopotliwe. 

wspomnienia daniela tammeta są pełne niezwykłych faktów, np. dotyczących wielkości liczby pi czy synestetycznych zdolności williama szekspira, a także różnych teorii powstania synestezji. według jednej z nich język wyłonił się z synestezyjnych powiązań w ludzkim mózgu. 

książkę tę polecam każdemu, zwłaszcza osobom, które interesują się ludzką psychiką. ten pamiętnik uwrażliwia. być może sprawi, że z większą akceptacją i zrozumieniem spojrzymy na osoby, które mogą cierpieć z powodu swojej choroby. jak widać, zaburzenie nie musi być przekleństwem. daniel tammet poradził sobie doskonale - dzięki temu, co 'trzymał' w swojej głowie, stał się najbardziej rozpoznawalnym sawantem na świecie. napisał książkę po to, by między innymi przekonać innych autystyków, że u nich też może być normalnie.

ocena: 5,5/6.

sobota, 25 lutego 2012

mint tea

dziś nie będzie o książkach, ale o herbacie, która przecież tak często towarzyszy nam przy czytaniu. kawę zostawię tym razem w spokoju, aczkolwiek też może być przyjemnym kompanem. wróćmy do meritum: ach, ta herbata. w moim mniemaniu królowa trunków bezalkoholowych. w ulubionym kubku czy wytwornej filiżance? zielona, biała, owocowa? jej zapach potrafi przywołać różne miłe chwile. przez ostatni tydzień karmiłam swoje podniebienie herbatą ze świeżymi listkami mięty. od teraz jej smak będę kojarzyć z ciepłym wspomnieniem pośrodku odchodzącej w siną dal zimy. słoneczne dni, piękne aromaty, litry herbaty i dwie przeczytane książki, ale o nich w następnym poście. póki co: przed państwem panna herbata


niedziela, 22 stycznia 2012

służące


czy nie taki był sens książki? czy nie chodziło o to, żeby kobiety zrozumiały: "jesteśmy tylko dwiema istotami ludzkimi, nie tak znowu wiele nas dzieli. znacznie mniej, niż sądziłam".

czytając tę powieść, cały czas miałam w głowie myśl, jak można dzielić ludzi na tych lepszej i gorszej kategorii. człowiek to dziwne stworzenie, które idąc za tłumem, czasem nie pomyśli, czy to co robi, jest dobre. zmierzam do tego, że kathryn stockett napisała powieść, w której stawia podstawowe pytanie: jak to jest być czarną osobą w missisipi i pracować dla białej rodziny? w latach 60-tych w USA nikt się nad tym nie zastanawiał, a to co przeżywały osoby o innej karnacji niż biała - było jednym wielkim koszmarem.

pomimo, że służące to fikcja literacka, pokazuje niezwykle poruszający obraz segregacji rasowej. służące pracowały za grosze, miały oddzielne toalety, żeby biali nie mogli się zarazić od nich żadnymi chorobami, były na każde zawołanie pracodawców, wychowywały ich dzieci.. 

rzeczywistość w missisipi poznajemy za sprawą trzech bohaterek. młoda panienka skeeter pragnie zostać pisarką, dziennikarką i nie w głowie jej zamążpójście - tak bardzo cenione w ówczesnych czasach. to właśnie ona próbuje dotrzeć do służących, by dowiedzieć się, jak naprawdę wygląda ich życie. narratorkami są również dwie czarne kobiety - aibileen i minny - przyjaciołki, pracujące jako pomoc domowa u dwóch różnych białych rodzin. każda z nich opowiada swoje historie w zupełnie różny sposób. aibileen jest posłuszna, chowa dumę do kieszeni, z pokorą znosi wszelkie upokorzenia, szczególnie oddana jest małej dziewczynce, którą przyszło jej wychowywać. natomiast minny - to tak zwany diabeł wcielony. pyskata, ale niezwykle ostrożna, potrafi być mściwa, zwłaszcza jeśli ktoś zajdzie jej za skórę. wszystkie trzy kobiety spotykają się potajemnie, by opisać życie czarnoskórych w tych zupełnie nieprzychylnych dla nich czasach.

kadr z filmu "the help", reż. tate taylor

służące to bardzo dobrze napisane czytadło, które doczekało się pięknej i wzruszającej ekranizacji. emma stone w roli skeeter niezwykle urocza i przekonująca. octavia spencer (minny) i viola davis (aibileen) również pokazały wielką aktorską klasę i przede wszystkim umiejętności.

z wielką przyjemnością polecam zarówno film, jak i książkę, chociaż o dziwo bardziej podobała mi się ekranizacja. może dlatego, że  widziałam ją pierwszą, a dopiero później wzięłam się za czytanie.



ocena: 4,5/6.

sobota, 7 stycznia 2012

krótkie podsumowanie 2011

pod względem książkowym rok 2011 był taki sobie. w zeszłym roku przeczytałam dwa razy więcej książek, ale z drugiej strony miałam też mniej obowiązków. wzbraniałam się przed podsumowaniem, jednak koniec końców postanowiłam napisać kilka słów na ten temat. zatem: w 2011 roku przeczytałam 27 książek, a zrecenzowałam 24.


to był zdecydowanie rok murakamiego. trzy tomy jego powieści 1Q84 przyniosły mi wiele dobrych chwil i kolejnej porcji wiary w tego pisarza. czuję, że murakami jeszcze nie raz nas zaskoczy i z niecierpliwością czekam na jego kolejne dzieła.


na mojej liście widnieją tylko 4 książki polskich autorów. agnieszka drotkiewicz, maria nurowska i monika rakusa oraz ignacy karpowicz - to króciutka lista polskich pisarzy, których utwory miałam okazję czytać w zeszłym roku. na swoje usprawiedliwienie dodam, że wszystkie cztery książki bardzo przypadły mi do gustu, a ignacy karpowicz dodatkowo dołączył do listy moich ulubionych współczesnych pisarzy.


jeśli chodzi o płeć, to nie faworyzowałam ani kobiet, ani mężczyzn. kolejny raz zachwycił mnie philippe besson oraz amelie nothomb. odkryciem roku 2011 były z pewnością dwie kobiety: alice munro i elif safak. w tym roku mam zamiar przeczytać inne książki tych dwóch pisarek. już nawet czekają na swoją kolej na półce.


aha, i jeszcze jedno. w związku z pytaniami o moją listę prezentową, chciałam jeszcze raz wspomnieć o tym, że mój mikołaj spisał się na medal i podarował mi wszystkie książki, które chciałam :)





niech ten 2012 rok będzie bogaty w przyjemne, ale też i mądre powieści! życzę tego sobie i wszystkim czytelnikom, którzy odwiedzają mojego bloga.

dom kalifa. rok w casablance

wydaje się, że takich książek było już wiele, a na temat przeprowadzek i ucieczki od zachodniego stylu życia napisano już wszystko. tym razem mieszkający w anglii tahir marzy, by razem z rodziną przenieść się do maroka - państwa, o którym wiele dobrego mówili jego ojciec i dziadek. w końcu udaje mu się znaleźć odpowiednie miejsce, zwane domem kalifa, które bez wahania postanawia kupić. prawnik, który przekazuje klucze tahirowi stwierdza, że musi być on bardzo odważnym człowiekiem... i tak zaczyna się marokańska przygoda.

tahir shah, autor powieści, obecnie mieszka w casablance. do tej pory napisał dziesięć książek opisujących podróże po afryce, bliskim i dalekim wschodzie. dom kalifa. rok w casablance zawiera autentyczne przeżycia pisarza - podróżnika, który zostawił za sobą swoje ułożone, angielskie życie, by dać się ponieść egzotycznej atmosferze maroka. 

dom, który kupił tahir, wymaga gruntownego remontu. pomimo, iż posiadłość jest sporej wielkości, cała rodzina zamieszkuje jeden pokój, bo reszta nie nadaje się do użytku. jak twierdzą dozorcy - dopóki w domu są dżinny, właściciel nie zazna spokoju. dla marokańczyków obecność dżinnów to świętość. każde niepowodzenie, każdy zły ruch tłumaczą zachciankami kapryśnych duchów. tutaj nikt nie zjawia się na czas, każdy pracuje tyle, ile chce i jak chce, a zakupy bez targowania to obraza. początki nie są łatwe, ale tahir nie traci głowy i z pomocą otaczających go ludzi pokonuje różne, czasami absurdalne przeszkody. bo jak pozbyć się problemu, gdy według dozorców rozwiązaniem jest zabicie kozy w każdym pokoju ogromnego domu czy przekupienie dżinnów sporą ilością ryżu i jagnięciny? ;)

przez ten cały rok nie było tygodnia, by nie pojawił się jakiś problem. śmiałam się pod nosem z niemożliwości sytuacji, które wynikają z kultury maroka. to jest zupełnie inna bajka, do której warto zajrzeć, by z jednej strony docenić to, co się ma, a z drugiej zmobilizować siebie do jakiejś przygody. tahir shah postawił wszystko na jedna kartę i ta książka pokazuje, że nie wolno się poddawać. brzmi banalnie, aczkolwiek właśnie takich książek mi teraz potrzeba. lekkich, przyjemnych, dających nadzieję. zdecydowanie warto odwiedzić dom kalifa, zwłaszcza gdy za oknem pełno szarości i deszczu.


ocena: 4,5/6.