niedziela, 19 grudnia 2010

moja wina, bo tańczyłem cza-czę

czacza
zaostrzył mi się apetyt. połknęłam te trzy opowiadania i czuję niedosyt. poszperałam w necie, co by tu jeszcze pana guillermo cabrera infante przeczytać, bo na tej jednej książeczce na pewno się nie skończy.

trzy krótkie opowiadania zawarte w niecałych stu stronach. miejsce akcji każdego z nich to (ta sama?) restauracja w hawanie. trzy rozmowy, trzy różne spojrzenia na ten sam moment, na grzech, na deszcz, na reżim. pierwsze dwie historie dotyczą jednej zakochanej w sobie (albo udającej zakochanie) pary, tylko jedno opowiadanie poniekąd uzupełnia drugie i inaczej się kończy. 

w każdej rozmowie lub jej części towarzyszy rytm muzyki - bębnów, bolera, czaczy, a czacza najbardziej widoczna jest w ostatnim i jednocześnie najdłuższym opowiadaniu. to taniec, co nie ma sobie równych. taniec, który narodził się w czasach dyktatury, który jest symbolem socjalistycznej kuby. narrator w tej ostatniej historii zgrabnie porusza się pomiędzy obserwacją pięknych kobiet, czytaniem książki a rozmową z funkcjonariuszem nowego reżimu. pojawia się tu mnóstwo dygresji, nawiązań do innych pisarzy, artystów i ich sztuki.
tak naprawdę to mało słów w tej książeczce, by móc ją ocenić, ale wiem, że poczułam ten rytm i chcę jeszczę. takich narracji, takich dialogów i samej kuby.

ocena: 4/6.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz