środa, 29 lutego 2012

dom z pyłu i snów

sentyment związany z najpiękniejszą wyspą, na której dane mi było przez chwilę przebywać, zaślepił moje oczy oraz głowę. spojrzałam na okładkę, która zachwyciła. spojrzałam na tytuł, który oczarował... i nagle dom z pyłu i snów znalazł się na mojej półce.

tymczasem po kilkudziesięciu stronach miałam ochotę rzucić tę książkę w kąt. banalne dialogi, nieskomplikowane postaci oraz co gorsza brak jakichkolwiek autentycznych relacji sprawił, że odechciało mi się czytać. nie porzuciłam jej tylko ze względu na obecną w tle kretę (ach!). 

przez dwa dni towarzyszyłam młodej angielce, która zakochana w małej miejscowości na krecie, zakochała się również w ich mieszkańcach, a konkretniej - w jednym, przystojnym greku. jak się można spodziewać, wynikło z tego mnóstwo (nie)spodziewanych wydarzeń. jest to również historia o ludziach, którzy musieli stawić czoło wojnie. ta część książki była chyba najbardziej interesująca, i jednocześnie wyjątkowo smutna.

powieść czyta się bardzo szybko. w połowie drogi przestałam żałować czasu spędzonego nad książką. co prawda, kuły mnie w oczy proste dialogi mające na celu przedstawienie postaci i sytuacji, ale później było już trochę lepiej. a może to ja po prostu się przyzwyczaiłam? raczej nie sięgnę po inne tytuły tej autorki. owszem, jest to lekkie i momentami przyjemne czytadło, zwłaszcza w dalszej części, ale z pewnością nie jest to lektura obowiązkowa dla wszystkich.

jedyne co mnie cieszy, to to, że mogłam odbyć małą podróż na moją ulubioną wyspę, która zawsze już będzie kojarzyć mi się z najcudowniejszą plażą z różowym piaskiem (klik!) oraz najlepszym czasem w życiu.

ocena: 3/6.

wtorek, 28 lutego 2012

urodziłem się pewnego błękitnego dnia

synestezja to stan, zdolność lub według niektórych zaburzenie, które interesowało mnie od bardzo dawna. muzyka widziana za pomocą barw, liczby określane za pomocą faktur, kolory mające określone kształty - brzmi absurdalnie? niekoniecznie. tak naprawdę wielu z nas doświadcza takich wrażeń, często nie zdając sobie z tego sprawy. 

daniel tammet jest jednak wyjątkowy. oprócz synestezji, mężczyzna cierpi na zespół aspergera - łagodniejszą formę autyzmu. w dzieciństwie miał również ataki epilepsji. żadne z tych zaburzeń nie przeszkodziło mu w dorosłym życiu. dzięki niezwykłym zdolnościom arytmetycznym i językowym, np. zapamiętywaniu nieskończonych sekwencji liczb, szybkiej nauki języków, kojarzeniu różnych wydarzeń z określonymi kształtami, fakturami i cyframi - udało mu się przetrwać trudne chwile. w dzieciństwie liczby były jego najlepszymi przyjaciółmi, a najbardziej upodobał sobie cyfrę 4, która tak jak on, była 'cicha i nieśmiała'.

urodziłem się pewnego błękitnego dnia jest niezwykle interesującą historią człowieka, który dzięki wsparciu licznej rodziny oraz wartościowych przyjaciół, odnalazł swoje miejsce na ziemi oraz spełnił swoje marzenia. przede wszystkim otworzył się na ludzi, a jak wiadomo, w przypadku osób z autyzmem czy zespołem aspergera, jest to dość trudne i często kłopotliwe. 

wspomnienia daniela tammeta są pełne niezwykłych faktów, np. dotyczących wielkości liczby pi czy synestetycznych zdolności williama szekspira, a także różnych teorii powstania synestezji. według jednej z nich język wyłonił się z synestezyjnych powiązań w ludzkim mózgu. 

książkę tę polecam każdemu, zwłaszcza osobom, które interesują się ludzką psychiką. ten pamiętnik uwrażliwia. być może sprawi, że z większą akceptacją i zrozumieniem spojrzymy na osoby, które mogą cierpieć z powodu swojej choroby. jak widać, zaburzenie nie musi być przekleństwem. daniel tammet poradził sobie doskonale - dzięki temu, co 'trzymał' w swojej głowie, stał się najbardziej rozpoznawalnym sawantem na świecie. napisał książkę po to, by między innymi przekonać innych autystyków, że u nich też może być normalnie.

ocena: 5,5/6.

sobota, 25 lutego 2012

mint tea

dziś nie będzie o książkach, ale o herbacie, która przecież tak często towarzyszy nam przy czytaniu. kawę zostawię tym razem w spokoju, aczkolwiek też może być przyjemnym kompanem. wróćmy do meritum: ach, ta herbata. w moim mniemaniu królowa trunków bezalkoholowych. w ulubionym kubku czy wytwornej filiżance? zielona, biała, owocowa? jej zapach potrafi przywołać różne miłe chwile. przez ostatni tydzień karmiłam swoje podniebienie herbatą ze świeżymi listkami mięty. od teraz jej smak będę kojarzyć z ciepłym wspomnieniem pośrodku odchodzącej w siną dal zimy. słoneczne dni, piękne aromaty, litry herbaty i dwie przeczytane książki, ale o nich w następnym poście. póki co: przed państwem panna herbata