niedziela, 19 grudnia 2010

szklany klosz

szklany
określenie poeci przeklęci od zawsze otwierało w moim sercu drzwiczki i powodowało, że wpuszczałam do niego smutne (i tragiczne) historie. czytałam wiersze sylvii plath, widziałam o niej film, a dopiero teraz uparłam się, żeby przeczytać szklany klosz - powieść, którą wydano miesiąc przed samobójczą śmiercią autorki.

esther greenwood przyjeżdża do nowego jorku na miesięczny staż w redakcji. wydaje się, że młoda dziewczyna jest na dobrej drodze, by zrobić karierę i spełnić swoje marzenia. owszem, esther jest trochę odizolowana, nie korzysta z nocnych zabaw tak jak jej koleżanki, nie planuje ślubu ani dzieci tak jak większość jej rówieśniczek, nie ze wszystkimi potrafi się dogadać, ale tak naprawdę wydaje się nie mieć większych problemów ze sobą czy w relacjach z innymi.
początkowo zastanawiałam się, o co chodzi w tej książce, gdzie są dowody na feministyczną stronę tej powieści, gdzie te depresyjne myśli i próby samobójcze. nagle ze strony na stronę poczułam silne uderzenie emocji. powoli budowane napięcie spowodowało, że w pewnym momencie pomyślałam sobie: ..teraz się zacznie. i się zaczęło.
dla człowieka siedzącego pod szklanym kloszem, znieczulonego na wszystko, zatrzymanego w rozwoju jak embrion w spirytusie, całe życie jest jednym wielkim złym snem.
- to zdanie chodziło za mną jak cień. do tej pory znałam jedynie kontur tego cienia, teraz po przeczytaniu szklanego klosza jestem o krok bliżej do sylvii plath i chciałabym iść tą drogą dalej poprzez jej dzienniki. jednym słowem, jestem bardzo poruszona tą powieścią, bo osobą sylvii plath byłam poruszona już od dawna.

ocena: 6/6.

biografia głodu

biografia
trzeba tu uściślić, że mój głód należy rozumieć w najszerszym znaczeniu tego słowa: sprawa nie byłaby może tak poważna, gdybym łaknęła tylko pożywienia. lecz czy istnieje coś takiego, jak łaknienie samego tylko jedzenia? czy istnieje głód brzucha, który nie byłby przejawem głodu w ogłoniejszym znaczeniu? dla mnie głód to ów przerażający brak odczuwany całą istotą człowieka, ta trzymająca w kleszczach pustka, to dążenie nie tyle do utopijnej pełni, ile do zwykłej rzeczywistości; błaganie, by tam, gdzie nie ma nic, coś było.

autobiograficzna powieść amelie nothomb wprowadza nas w egzotyczny świat podróży po miejscach, gdzie łaknie się nie tylko jedzenia, lecz także języków, książek, akceptacji, poznania. mała dziewczynka zostaje wepchnięta w wir przeprowadzek, przenosin ze szkoły do szkoły, zaburzeń związanych z jedzeniem oraz z postrzeganiem własnej osobowości.
w wieku siedmiu lat nasza bohaterka stwierdziła, że doświadczyła już wszystkiego. była boginią, była obiektem szyderstw, przeżyła choroby, samobójstwo, rozstanie, próbowała alkoholu, a także spróbowała miłości (w pewnym sensie znaczenia tego słowa). do tego czasu mieszkała w japonii i w chinach. mając osiem lat przeniosła się wraz z rodziną do nowego jorku i tutaj zaczął się szał, codzienne wieczorne wyjścia (przy okazji mnóstwo dobrego alkoholu), tak zwane wspaniałe życie, za którym się tęskni i które wspomina się z nostalgią. jednak niczego nie da się porównać z japonią, pierwszą miłością. powrót do niej w wieku późniejszym spowodował rozwój i niegasnące pragnienie, by pisać, codziennie przez cztery godziny.

zakochałam się w pisarstwie amelie już jakiś czas temu. przez ostatnie dni jednak zakochałam się w samej amelie, zwłaszcza tej małej, nieznośnej, skupionej na sobie dziewczynce. traumatyczne przeżycia dosrastającej nastolatki odkładam na bok. ta książka nie sprawia, że będziemy się użalać nad bohaterką, wręcz przeciwnie, ja jej zazdroszczę trafnych spostrzeżeń, których efektem ubocznych były problemy z jedzeniem. mowa tu o głodzie, który bardzo trudno zaspokoić, ale to dążenie do sytości staje się sensem życia.

ocena: 5,5/6.

muminki i alicja w krainie czarów

wloczykij

dzisiejszy wpis to swego rodzaju powrót do dzieciństwa i do książek, które mogą być czytane zarówno przez dzieci, jak i dorosłych. postanowiłam sobie przypomnieć lato muminków oraz alicję w krainie czarów. bohaterów tych książek chyba nie muszę nikomu przedstawiać.
muminki to była jedna z moich ulubionych dobranocek, zwłaszcza postać włóczykija budziła wielką sympatię oraz chęć poznania Kogoś Takiego w rzeczywistości. jeśli zaś chodzi o alicję, zazdrościłam jej możliwości podążania za białym królikiem. koniec końców, białego królika dostałam na urodziny, więc miałam swojego małego przewodnika, który jednak z krainą czarów miał niewiele wspólnego, alczkolwiek przypominał o tej historii.

obydwie te książki pozwoliły mi oderwać się od teraźniejszości. muszę przyznać, że lato muminków wywołało więcej miłych wspomnień niż alicja w krainie czarów. przygody alicji w książce poniekąd różnią się od tego, co zapamiętałam z dzieciństwa, a co zostało dodatkowo wzmocnione przez ekranizacje filmowe. książka została napisana również w specyficznej wierszowanej formie, którą nie do końca da się przełożyć na ekran, więc czytana alicja brzmi zupełnie inaczej. obydwie książki serdecznie polecam :)

alicja

mała ikar

malaikar
zapętliłam się w moją ulubioną serię z miotłą. tym razem jest to historia ośmioletniej jessamy harrison, której ulubionymi zajęciami jest przebywanie w szafie, czytanie szekspira oraz pisanie haiku. jess nie ma przyjaciół, większość czasu spędza samotnie, a kontakty z innymi rówieśnikami jedynie wspomagają jej ataki histerii, na które cierpi.

rodzicami jess są anglik i nigeryjka. po kolejnym ataku dziewczynki, rodzice postanawiają wyjechać do nigerii, by ich córka poznała rodzinę i krewnych swojej matki, mając również nadzieję, że ten wyjazd wpłynie pozytywnie na dziecko. wycieczka ta jednak sprawia, że jess nawiązuje kontakt z dziwną dziewczynką tillytilly, która obiecuje się z nią zaprzyjaźnić i zabiera ją w różne nieznane miejsca. pobyt w nigerii jednak szybko się kończy, więc jess wraca do anglii, myśląc że już więcej nie zobaczy 'przyjaciółki'. okazuje się jednak, że tillytilly również i tam się pojawia. cały szkopuł w tym, że tylko dla jessy jest widzialna i słyszalna. tym razem tillytilly pokazuje swoje niebezpieczne oblicze, podjudzając jess do różnych występków i negatywnie wpływając na jej zachowanie.

magiczna to książka, pełna dylematów związanych z dorastaniem, z szukaniem własnej drogi, która nierzadko skrywa mroczne sekrety. czytając małą ikar, początkowo przychodziła mi na myśl powieść strasznie głośno, niesamowicie blisko foera, może przez główną postać dziecka, próbującego odkryć rodzinne tajemnice.

bez wątpienia jest to powieść godna polecenia. helen oyeyemi napisała tę debiutancką książkę, będąc jeszcze w liceum. w ciągu kilku miesięcy dzieło zyskało uznanie wielu wydawców z siedemnastu różnych krajów. z chęcią przeczytam jej kolejne książki. mam nadzieję, że będą równie wciągające i poetyckie jak mała ikar.

ocena: 5/6.

przypomnij sobie

przypomnij
książka, która na pierwszych stronach nawiązuje do virginii woolf i jej tragicznego utopienia z kamieniami w kieszeniach, sprawia że pomiędzy mną a bohaterką nawiązuje się nić sympatii, a nawet porozumienia. z drugiej strony moje oczekiwania rosną i mam nadzieję, że to zapowiedź czegoś pełnego wrażliwości, przede wszystkim p r a w d z i w e g o, tymczasem dostaję historię trojga pogubionych bohaterów, których życie jest tak tragiczne, że aż wydaje się fałszywe.

elina hirvonen zadebiutowała tą wielokrotnie chwaloną powieścią. na prawie dwustu stronach mamy doczynienia z anną, którą otaczają dwaj mężczyźni, brat jonasz, przebywający w szpitalu psychiatrycznym i ukochany ian, który po ataku 11 września wyjechał do finlandii, by uciec od wszechobecnej tragedii. 

anna jest najsilniejsza z nich wszystkich, pomimo iż ciągle ma w głowie historie z dzieciństwa, w których skrzypce grał apodyktyczny ojciec. ona zaś przypisywała sobie rolę nosicielki pokoju. jonasz jednak nie miał w sobie tyle siły, by pogodzić się z tym, co bolało jego neurotyczne serce. jedyne nadzieje pokładał w siostrze i u niej szukał akceptacji, zwłaszcza będąc w szpitalu psychiatrycznym. anna natomiast w swoim dorosłym życiu próbowała odciąć się od kłębiących się w głowie lęków. jako studentka literatury poznaje wykładowcę iana i w jej okaleczonym sercu budzą się uczucia. staje się opiekunką mężczyzny, który okazuje się mieć w sobie rzekę rozpaczy trudną do zatrzymania.

wszystkie uczucia w tej książce wiążą się z jakimiś krzywdami. to, co mi się najbardziej podobało w tej powieści to ciągłe przypominanie autorki, że nie można uciec od przeszłości, bo ona wraca w najmniej spodziewanym momencie, a wtedy jest jeszcze trudniejsza do okiełznania. przeszłość trójki bohaterów dusi ich niemiłosiernie i nie pozwala się wyplątać ze swoich sideł. ciężkie historie. chociaż nie do końca mnie przekonały, to polecam z tego względu, że mogą spowodować swego rodzaju katharsis u czytających.

ocena: 3,5/6.

prawiek i inne czasy

prawiek
już po pierwszym zdaniu, mówiącym o tym, że prawiek leży w centrum wszeświata, poczułam, że mam wielką ochotę rozpocząć przygodę z książkami olgi tokarczuk właśnie teraz. wstyd przyznać, ale jestem dopiero po dwóch lekturach tej osławionej pisarki, jednak obiecuję poprawę, zwłaszcza że powieść prawiek i inne czasy tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, jak wybitną autorką jest tokarczuk oraz jak daleko wgłąb człowieka i jego historii może się ona posunąć. było to piękne, metaforyczne spotkanie z rodzinną sagą, z powieścią poniekąd folklorystyczną, a nawet mityczną.

prawiek to nie tylko określenie czasu, ale przede wszystkim mała miejscowość niedaleko kielc, gdzie toczy się akcja powieści, powieści przeplatanej dwoma wojnami, które naznaczyły bolesne ślady w życiach prostych ludzi. jst czas wojen, czas gry, czas aniołów, czas matki boskiej, czas złego człowieka, a przede wszystkim jest czas poszczególnych mieszkańców. 

poszczególne charakterystyki postaci chwytają za serce. powieść porusza głęboko dzięki mniejszym lub większym tragediom wkradającym się do życia mieszkańców prawieka. mamy tu do czynienia ze stara florentynką, która rozmawia ze swoimi psami i ma pretensje do księżyca, że nie jest jej sprzymierzeńcem. jest rodzina boskich i rodzina niebieskich, których aż trzy pokolenia przewijają się przez powieść. jest i kłoska, która ma obłęd w oczach i wydaje się, że posiada swego rodzaju tajemną wiedzę. wszystkie postaci mają wyraźny rys, żadna z nich nie jest nijaka.

to, co najbardziej urzeka w tej literackiej wariacji to realizm magiczny, który sprawia, że chociaż losy człowieka bywają ciężkie i trudne do zniesienia, to jest coś poza tym, coś co pozwala oderwać się od rzeczywistości, istnienie boga, aniołów, przyrody. te dwa różne światy uzupełniają się wzajemnie, a ich symbioza sprawia, że chcę jeszcze bardziej zagłębić się w świat książek tokarczuk.

ocena: 5/6.

tańcz, tańcz, tańcz

tancz
po przygodzie z owcą wiedziałam, po którą powieść murakamiego sięgnę następny razem. tańcz, tańcz, tańcz jest jedną z trzech książek należących do trylogii szczura (trzecia niewydana jeszcze w polsce) i nawiązuje do człowieka-owcy, przypomina o dziewczynie o pięknych uszach imieniem kiki, a przede wszystkim wraca do głównego bohatera, dziennikarza samotnika, który jest coraz bardziej znudzony swoim życiem i postanawia wrócić do hotelu pod delfinem, w którym przebywał przed laty (i odkrywał przygody z owcami), a wewnętrzny głos podpowiada mu, że tam znajdzie odpowiedzi na nurtujące go pytania o sens swojego życia.

to nawet nie jest skrót tej historii, która toczy się na wielu poziomach i w każdym momencie powieści można się zatrzymać i traktować poszczególne fragmenty jak swoiste perełki. najbardziej lubiłam spotkania i rozmowy głównego bohatera z yuki, trzynastoletnią dziewczynką, którą poznaje w hotelu i dziwnym zbiegiem okoliczności musi się nią zaopiekować. obydwoje przypadają sobie do gustu i nawiązuje się pomiędzy nimi nić przyjaźni wsparta paranormalnymi przeczuciami i twierdzeniem, że obydwoje nie są normalni, aczkolwiek mają dobre intencje i dbają o siebie wzajemnie.

dawkowałam sobie tę przyjemność czytania, bo nie chciałam, żeby się za szybko skończyło. chociaż nie jest to lektura krótka, to można ją pochłonąć w kilka wieczorów. murakami staje się moim coraz większym kumplem, zwłaszcza z każdą przeczytaną przeze mnie jego powieścią. teraz pozostaje mi czekać do 10 listopada na nową historię.

ocena: 5/6.

być przez chwilę sobą

besson
to moje drugie spotkanie z bessonem (pierwsze były niepewne dni) i muszę przyznać, że tym razem było ono niezwykle interesujące, z naciskiem na wyżej wymieniony przysłówek. długo odkładałam tę książkę, gdyż bałam się, że to będzie historia ciągnąca się jak flaki z olejem: małe miasteczko, nic się nie dzieje, mieszkańcy wiodą pełne spokoju życie i tak dalej, i tak dalej. otóż nic z tych rzeczy! ta powieść zachwyca już od pierwszych stron, zarówno dojrzałością autora, jak i wrażliwością widoczną tekście oraz w samych bohaterach. 

historia zaczyna się od powrotu do miasteczka thomasa, który przez pięć lat przebywał w więzieniu. zbrodnia, którą popełnił (lub której nie popełnił) wisi nad nim jak czarna chmura, a mieszkańcy nie dają mu o niej zapomnieć i dziwią się, co mężczyznę sprowadza do falmouth, skoro nie jest tu mile widziany. thomas jednak próbuje uwolnić się od przeszłości poprzez rozmowy z tymi, którzy nie oceniają go negatywnie. najważniejsze jednak okazuje się czekanie, które sprawi, że główny bohater odnajdzie swoją drogę.

to, co mnie najbardziej urzekło w tej książce to wchodzenie wgłąb, odkrywanie poszczególnych sekretów, szukanie w głowach bohaterów właściwej drogi, a niekoniecznie prostych, gotowych rozwiązań. forma książki sprzyja odkrywaniu tajemnic. krótkie, często urywane akapity, które same w sobie stanowią językową wartość. tak, bardzo mnie poruszyła ta książka, szczerze polecam wrażliwcom.

ocena: 5,5/6.

żona adama

żona adama
zachwyciłam się. na takie książki czekam i jestem wdzięczna za niemożliwość uwolnienia się od nich. już jakiś czas temu próbowałam dorwać żonę adama, ale szybko zniknęła z księgarnianych półek (w sumie to nie dziwię się dlaczego) i dopiero ostatnio natrafiłam na jeden egzemplarz.

trochę bałam się, że książka ta będzie podobna do nielegalnych związków grażyny plebanek, a nie miałam akurat ochoty na męskie dywagacje dotyczące związków i problemu: żona czy kochanka. z drugiej strony nie potrzebowałam także lekkiej lektury, a żona adama zdecydowanie taką nie jest, wręcz przeciwnie - to pięknie opisane studium kobiecej psychiki, często zewnętrznie ograniczanej, tłamszonej bądź niedocenianej. autorka jest z zawodu psychologiem, czego nie da się ukryć, czytając tę powieść. jest tu mnóstwo reakcji, opisów zachowań czy chociażby nazwy chorób, które dręczą bohaterów.

powieść zaczyna się od śmierci tytułowego adama. oprócz rodziców i przyjaciół mężczyznę opłakują dwie żony, pierwsza była żona rita i druga obecna żona anna. to dwie z pozoru skrajne postaci, które nigdy wcześniej się nie poznały. rita to femme fatale, kobieta, która doskonale wie, czego chce, która robi wszystko, by zostać zauważoną, niezapomnianą. anna natomiast to szara myszka, której z góry zaplanowano życie, a jej zadaniem było tylko ten plan wypełnić. całe życie z boku, udając kogoś kim się nie jest, byle tylko zostać zaakceptowaną. każda z kobiet ma za sobą rząd rodziców z problemami, tragiczne wydarzenia związane z ciążą i okazuje się, że więcej je łączy niż dzieli, a już na pewno łączył je egocentryczny adam, którego śmierć przyniosła im wiele cierpienia, ale też wiele swobody i kobiecej wolności.

ocena: 6/6.

pył

pył
fiodor dostojewski był inspiracją dla johna fantego, a ten zaś natchnieniem dla charles'a bukowskiego. doborowe towarzystwo, więc sukces murowany, a sam pył uznaje się za jedną z lepszych amerykańskich książek o miłości. co ja na to? na usta ciśnie mi się jedno wielkie: no nie wiem, bo chociaż czyta to się przyjemnie, to wielkiej rewolucji, napięcia czy chociaż wspomniango uczucia tutaj nie widzę. 

arturo baldini jest początkującym pisarzem, trochę irytującym, zadufanym w sobie człowiekiem, który na pierwszy rzut oka pragnie wyleczyć się z kompleksów, próbując napisać coś, co rzuci wszystkich na kolana, a z niego zrobi wielkiego artystę. prawda jest taka, że pisanie za bardzo mu nie idzie, mieszka w hotelu, zalega z czynszem i modli się o cud, który sprawi, że skończą się zarówno jego problemy finansowe, jak i te związane z kobietami. 

póki co arturo niewiele ma doświadczenia z płcią przeciwną. więcej dzieje się w jego głowie niż w rzeczywistości, a gdy poznaje w kawiarni kelnerkę camillę, zupełnie traci dla niej głowę i zaczyna grę, której celem jest zawładnięcie dziewczyną. jego sposoby podrywu nie są tradycyjne, a camilla nie wydaje się osobą, którą łatwo zmanipulować (przynajmniej przez baldiniego). następuje ciężka przeprawa pomiędzy bohaterami, którzy jednocześnie przyciągają się i odpychają.
Publikuj posta
końcówka powieści nabiera charakteru. początkowo baldini wydawał mi się taki niezdecydowany, egzaltowany i zupełnie nieogarnięty, jednak im dalej w las, tym łatwiej go polubić, by ostatecznie stwierdzić, że to porządny człowiek, któremu poniekąd zabrakło szczęścia w życiu.

na podstawie powieści nakręcono film pytając o miłość z collinem farrellem i salmą hayek. jeszcze nie widziałam, ale mam zamiar nadrobić.

ocena: 4/6.

za rzekę w cień drzew

za rzekę
twórczość hemingwaya znałam jedynie z czasów szkolnych. od dawna sobie mówiłam, że jeszcze po niego kiedyś sięgnę i to kiedyś trochę się przeciągało. przez przypadek trafiłam na za rzekę, w cień drzew i bez wcześniejszej znajomości utworu zaczęłam czytać.

tak samo jak wiele innych utworów hemingwaya tak i ten oparty jest na jego osobistych doświadczeniach. główny bohater to schorowany 50-letni pułkownik zakochany w młodziutkiej włoszce, która również darzy go pełnym oddania uczuciem. cały środek powieści to dialogi pomiędzy ukochanymi, którzy na każdym kroku zapewniają siebie o swoich szczerych uczuciach, pragnieniach i obawach dotyczących śmierci, wojny, rozstania. rozmowy te pełne są uprzejmości, jednak słodycz tę niweluje wizja rozstania oraz atmosfera wojny i przeżyć z nią związanych.
tęsknota za tak wszechogarniającym uczuciem to główna zaleta tej powieści. nieistotne tym razem są różnice pokoleniowe, narodowościowe czy chociażby charakteru. ten romans pomiędzy oddanymi sobie ludźmi istnieje, nawet jeśli tylko w głowie pisarza, bo w rzeczywistości hemingwayowi nie udało się utrzymać tego związku. a zwrot córeczko, jakim najchętniej posługiwał się pułkownik, mówiąc do swojej kochanki, urzekał mnie za każdym razem, kiedy pojawiał się w tekście.

ocena: 4/6.

ona śpiewała bolera

bolera
guillermo cabrera infante to jeden z najwybitniejszych pisarzy kubańskich, który spędził 40 lat na emigracji. posiadanie jego utworów na kubie nadal grozi nałożeniem sankcji. jego twórczość u nas w polsce nie była także długo znana, dopiero parę lat temu pojawił się pierwszy zbiór esejów mea cuba

ona śpiewała bolera to tak naprawdę dwie historie, dwa opowiadania, dwie kobiety, których jedynym wspólnym elementem była scena. 

pierwsza historia to jeden rozdział z powieści hawana dla zmarłego infanta z 1979 roku i opowiada o aktorce, o amazonce, o uzbrojonej po zęby kochance, o pięknej i podstępnej margaricie posiadającej wiele imion i wiele wcieleń. to też opowieść o autorze, który przeżywa miłosne rozkosze i nie potrafi się uwolnić od oplatającej go z każdej strony zagubionej kobiety. druga historia jest o la freddy, czarnej śpiewaczce o monstrualnym ciele i pięknym głosie. z jednej strony jest niezwykle odpychająca, by za chwilę przyciągnąć do siebie cudownymi dźwiękami, które są wielu inspiracją. ten wątek pojawił się w powieści zatytułowanej tres tristes tigres z 1967 roku.

chyba bardziej podobał mi się pierwszy wątek, może dlatego, że był bardziej rozbudowany, pełen niepewności, dialogów udręczonych, którzy z tego stanu pragnęli uwolnić siebie nawzajem. w drugiej części byłam myślami bardziej przy muzyce niż przy bohaterach.

jest to poniekąd literatura knajpiana, w której bohaterami są również miejsca spotkań bohaterów. w tym wypadku najważniejszym bohaterem jest samo miasto - havana - pełna życia, muzyki, ale też nostalgii, zwłaszcza po rewolucji. wszystko to zgrabnie się prezentuje w tym krótkim zbiorze. można zanurzyć się w namiętności, w havanie, w muzyce, w nocy, które stanowią niezaprzeczalną wartość dla autora.

ocena: 3,5/6.

splendor

splendor
od wydawcy:
nieznana u nas dotąd powieść vladimira nabokova (1899-1977), napisana w roku 1930. sam autor w jednym z wywiadów umieścił ją wśród swych trzech najlepszych powieści rosyjskich, a jej bohatera nazywał jednym ze swych ulubionych. rzecz o człowieku, którego marzenia się spełniają, o pokonywaniu strachu i bezinteresownym wyczynie, okupionym zapewne śmiercią. z utworów nabokova splendor wydaje się najbliższy wzorom klasycznej powieści rosyjskiej, ale zarazem silnie przesycony jest tym, co u tego pisarza jedyne i niepowtarzalne.

dużo podróży po świecie, bohater, którego imię oznacza męczennik, parę chwil romansu, jedna wielka miłość, sonia, ich zoorlandia, odwaga, splendor. i przede wszystkim rosja. ukochana rosja.

dziś jeszcze krócej niż zwykle, bo czasu nie ma, a kolejny tydzień się kończy. dobrze, że jest wstęp i posłowie, gdyż pozwalają więcej zrozumieć i dostrzec wszelkie odwołania i symbole.

ocena: 4/6.

moja wina, bo tańczyłem cza-czę

czacza
zaostrzył mi się apetyt. połknęłam te trzy opowiadania i czuję niedosyt. poszperałam w necie, co by tu jeszcze pana guillermo cabrera infante przeczytać, bo na tej jednej książeczce na pewno się nie skończy.

trzy krótkie opowiadania zawarte w niecałych stu stronach. miejsce akcji każdego z nich to (ta sama?) restauracja w hawanie. trzy rozmowy, trzy różne spojrzenia na ten sam moment, na grzech, na deszcz, na reżim. pierwsze dwie historie dotyczą jednej zakochanej w sobie (albo udającej zakochanie) pary, tylko jedno opowiadanie poniekąd uzupełnia drugie i inaczej się kończy. 

w każdej rozmowie lub jej części towarzyszy rytm muzyki - bębnów, bolera, czaczy, a czacza najbardziej widoczna jest w ostatnim i jednocześnie najdłuższym opowiadaniu. to taniec, co nie ma sobie równych. taniec, który narodził się w czasach dyktatury, który jest symbolem socjalistycznej kuby. narrator w tej ostatniej historii zgrabnie porusza się pomiędzy obserwacją pięknych kobiet, czytaniem książki a rozmową z funkcjonariuszem nowego reżimu. pojawia się tu mnóstwo dygresji, nawiązań do innych pisarzy, artystów i ich sztuki.
tak naprawdę to mało słów w tej książeczce, by móc ją ocenić, ale wiem, że poczułam ten rytm i chcę jeszczę. takich narracji, takich dialogów i samej kuby.

ocena: 4/6.

toksyczne związki rodzaju męskiego

toksyczne
kolejna pozycja z grecją w tle, chociaż nie do końca, bo tego greckiego tła nie było zbyt wiele, a nawet wcale, poza wymienioną nazwą ateny w około pięciu miejscach. zostawmy tło, a skupmy się na historii. 

czy może być dziwniejsza sytuacja? lokatorami wdowca są homoseksualista i facet, któy do niedawna mieszkał po drugiej stronie ulicy, ale niespodziewanie zaczął dzielić pokój z najlepszą przyjaciółką homoseksualisty, która jednakże czuje sympatię do wdowca, który z kolei jest w niej skrycie zakochany, ale udaje obojętność i woli katować się podsłuchiwaniem miłosnych westchnień dochodzących z pokoju sąsiadującego bez mała z jego własną sypialnią. brakuje tylko węża boa - dla efektów specjalnych.

to i tak nie wszystkie perypetie w tej książce. jak zaczynałam czytać, pomyślałam, że to świetna historia. narracja bez zarzutu, opisy postaci cudowne. autorka płynnie kołysze się wokół każdego z bohaterów i wnika w ich myśli, dialogi i zachowania. w połowie miałam kryzys, a im bliżej końca tym trochę gorzej. zakończenie też takie nijakie, z jednej strony przewidywalne, a z drugiej mało realne i pełne stereotypów. hm, polecam początek, bo czyta się świetnie, a póki co bohaterowie tak nie męczą.

ocena: 3,5/6.

niebezpieczne związki kulinarne

zwiazki
uwaga: to jest romans. romansidło nawet. okładka mówi sama za siebie i wcale nie kłamie, a na książkę trafiłam szukając przed wyjazdem pozycji, których akcja dzieje się w grecji. w tym wypadku skusiły mnie pyszne greckie potrawy na końcu każdego minirozdziału: nadziewane bakłażany, pomidory, grillowane cukinie, gołąbki z liści winogron, mmm. wspominam i pragnę i oczywiście czytam, a raczej przeczytałam w jedno popołudnie, bo to książeczka króciutka i szybko przelatuje przez palce.

dimitris i damokles są zakochani w pięknej, wyrachowanej nanie, która każdego zwodzi na ten sam sposób i każe (dla nich to raczej przyjemność) im gotować dla siebie pyszne dania kuchni greckiej. początkowo mężczyźni o sobie nic nie wiedzą, ale gdy okazuje się, że są sąsiadami, a nana jednego wieczoru jest u dimitrisa, by następny spędzić u damoklesa i tak na zmianę, prawda musi wyjść na jaw. w tle czuć aromat wykwintnych dań, których gotowania podejmują się mężczyźni, by zadowolić swoją(?) kobietę. nana jednak ma dla nich niespodziankę.

najbardziej z całej historii podobały mi się, a nawet smakowały mi przygotowane dania. zakochałam się w greckim jedzeniu. książeczka natomiast zabawna, dialogi przerysowane, postaci również. to jednak trochę za mało. raczej nie będę długo pamiętać tej historii, ale potrawy na pewno sobie gdzieś zapiszę.

ocena: 3/6.

polowanie na obłoki

polowanie
ida: ma orzechowe włosy i dziurę w brodzie(...). lubi być dziecinna, robić łańcuszki ze spinaczyalbo ususzonych pestek jabłka. łapać na rękaw płatki śniegu i zachwycać się ich kształtami. siedzieć w oknie, kiedy pada deszcz i mieć herbaciany nastrój. chodzić ostrożnie i powoli po świeżym śniegu.

tobi: ma oczy koloru ciemnego miodu i jest czarodziejem. zamienia łzy w pestki jabłka i chowa je do kieszeni. lubi wychodzić nocą na plac zabaw i huśtać się na huśtawce. lubi zamykać powieki i myśleć o morzu. lubi też dźwięk pozytywki z pokoju idy(...). nikt nie potrafi go dotknąć. 

jest jeszcze chłopiec z szafy, marianna, arachiel, gemma i inni. jest poszukiwanie przyjaźni, chwytanie się resztkami sił (i łez) swoich pragnień, jest próba dotarcia do innych ludzi, jednocześnie odsuwając się jak najdalej tylko można. jest smutno, ale piękny ten smutek. dla wrażliwych.

ocena: 5,5/6.

zapisywacze ojcowskiej miłości

zapisywacze
nie będę się rozwodzić nad urokiem tego pisarza, bo odkąd czytam jego książki, jestem spragniona kolejnej i ten łańcuszek trwa nieprzerwanie. tym razem uśmiałam się setnie. niektóre fragmenty czytałam na głos, żeby Inni też mogli się pośmiać. szaleństwo z tym vieweghem przeogromne, a i bohaterom niczego w tej kwestii nie brakuje.

zapisywaczami ojcowskiej miłości jest dwójka dzieci, którzy dorastają na kartach powieści. ojciec jest trzecim narratorem, który co i raz wtrąca swoje trzy grosze, a już najbardziej lubi mówić/pisać o swojej córce renatce, którą kocha ponad życie, co z jednej strony jest zabawne, a z drugiej trochę niebezpieczne. syn jest pisarzem, który od małego zapisywał wszystko, co widział dokoła. co najlepsze, żeby o tym pisać, wchodził pod stół i tak zostało do dziś. na promocji swojej książki autografy rozdawał również spod stołu. jego postać wydała mi się najbliższa i najbardziej przyjazna. trafne obserwacje i złośliwe (ale tak ładnie złośliwe) uwagi to główne źródło mojego śmiechu. 

viewegh napisał tę powieść pod kątem obietnicy danej swojej córce, że kiedyś napisze dla niej książkę z bajkami. obietnicy nie dotrzymał, ale powstała historia dorastających dzieciaków i ich kochającego, 'trochę' zaborczego ojca, która na pewno zrekompensowała niepowstałe bajki.

ocena: 4,5/6.

śniadanie u tiffany'ego

sniadanie
od dawna chodziło mi po głowie przeczytanie tej historii i stwierdziłam, że w te wakacje nie odpuszczę. chociaż ta powieść (bardziej nowela?) ma tylko 90 stron, od wielu lat przyciąga czytelników, a może bardziej filmowych wielbicieli audrey hepburn, którzy jednoznacznie kojarzą ją z postacią holly golighty

trzbea przyznać, że capote pisze przejrzyście, myśli same tworzą się w zdania i czyta się to świetnie. główna bohaterka jest wieczną podróżniczką, która ucieka od stabilności i szuka szczęścia pośród bogatych, powiązanych z mafią, mężczyzn. jest przy tym rozbrajająco szczera, pełna uroku, odważna i przede wszystkim wierna sobie. ciągle w podróży, ma wielu wielbicieli, którzy oddaliby wszystko za jej uśmiech, cokolwiek, czym by ich obdarowała. holly jednak wie, czego nie chce i uparcie dąży do swego szczęścia. zaprzyjaźnia się ze swoim sąsiadem, którego nazywa fredem, na cześć swojego brata. fred jest narratorem w tej minipowieści i z wielką przyjemnością i jednocześnie tęksnotą opisuje historię holly.

w tym wydaniu zostały również zawarte trzy inne opowiadania. dom z kwiatów opowiada o dziewczynie, która będąc damą do towarzystwa poznała wieśniaka, pokochała go i natychmiast zostawiła dla niego wszystko. dla miłości była gotowa znieść wszelkie upokorzenia. diamentowa gitara i bożonarodzeniowe wspomnienia to dwie historie, które mówią o tęsknocie za tym, czego się nie ma lub co gorsza, co się utraciło. wszystko napisane w tym samym słodko-gorzkim klimacie.

ocena: 5/6.

przygoda z owcą

przygoda
brakowało mi takiej powieści na drodze moich czytanek. dodatkowy plus, że to murakami, bo ostatnio przyzwyczaiłam się do jego opowiadań, powieści autobiograficznych (o czym mówię, kiedy mówię o bieganiu) i chociaż mi się to podobało, to gdzieś w środku czułam niedosyt, więc zamówiłam sobie już jakiś czas temu przygodę z owcą i norwegian wood. teraz muszę powiedzieć, że jestem bardzo kontenta.

książki murakamiego czytam na bieżąco, jeśli coś nowego wychodzi, biegnę do księgarni. te dużo wcześniejsze raczej wybieram instynktownie - spodoba mi się tytuł, okładka, opis. chociaż i tak mam zamiar przeczytać wszystkie. przygoda z owcą długo czekała na swoją kolej, ale za to uhonoruję ją tytułem jednej z najlepszych książek tego japońskiego pisarza!

nie mogłam się oderwać od czytania w podróży. za oknem miałam piękne widoki, ale mimo wszystko wracałam co i raz do książki, żeby sprawdzić, czy główny bohater znajdzie tajemniczą owcę i czy to rozwiąże jego problemy. absurdalna jest ta historia, z cudownymi uszami pewnej dziewczyny, z owczym profesorem, z człowiekiem owcą i pewną dozą ludzkiej przeciętności i samotności, jak to zwykle u murakamiego bywa. 

nie będę pisać o fabule, żeby nie zdradzać szczegółów. do tej książki trzeba po prostu zajrzeć i dać się ponieść owczej przygodzie. 

ocena: 5/6.

ucieknij.my!

cudownie jest wyjechać, oderwać głowę od poszczególnych spraw, odłożyć pewne rzeczy na inną półkę, wyłączyć na tydzień komputer (z telefonem niestety nie jest tak łatwo), nie myśleć. bo jak tu myśleć, gdy wokół pełno niebieskich kolorów oświetlonych prażącym słońcem. parasole dawały cudowne schronienie dla oczu i rąk trzymających książki, których swoją drogą zabrakło mi do czytania, chociaż myślałam, że trzy to będzie akurat, a tutaj pięć książek przeczytanych w tydzień - to chyba mój rekord.
kilka urywków z pozarzeczywistości poniżej.

tiffany
palma
capote
palma2
blue
polowanie

przeczytane w kolejności:
1. przygoda z owcą - haruki murakami
2. śniadanie u tiffany'ego - truman capote
3. polowanie na obłoki - igor kulikowski
4. zapisywacze ojcowskiej miłości - michal viewegh
5. nie rób drugiemu, co tobie niemiłe - bogdan wojciszke
- jeszcze dziś postaram się wrzucić recenzyjki.

warszawa

a na koniec nasza ukochana warszawa, za którą się tęskni, czy się tego chce czy nie. jak widać w moim przypadku, powroty mogą być tak samo przyjemne jak wyjazdy.

gwiezdne drogi

gwiezdne
autor gwiezdnych dróg ma rozdarte serce pomiędzy naukami przyrodniczymi a humanistycznymi, między literaturą fachową a literaturą piękną. z wykształcenia astronom, naukowiec, z zamiłowania pisarz. człowiek, który godzi w sobie dwie natury, chociaż wcale nie jest to łatwe.

po przeczytaniu tej książki peter nilson wydaje się jak dla mnie onirycznym melancholikiem, który krąży wokół podstawowych pytań o pochodzenie człowieka, historię ziemii, tajemnicę wszechświata, mając na uwadze to, że stanowimy niewielki wycinek historii, której nie potrafimy pojąć, bo myślenie człowieka jest krótkoterminowe.

świadomość i olbrzymia wiedza, jaką daje nam nauka, mają niewielki wpływ na to, jak urządzimy sobie życie. tam gdzi świeci księżyc, gdzie płynie rzeka, gdzie powstaje wiersz, tam znajduje się nasza rzeczywistość.

widać, że nilson ma duszę poety, jednak ta naukowa powieść jest trochę chaotyczna, trochę o tym, trochę o tamtym. wszystko oczywiście ubrane w ładne słowa. sam autor na końcu pisze, że jest to zbiór krótkich esejów i może w tym tkwi problem, że czegoś innego się spodziewałam.
nic to, bo przecież ja uwielbiam kosmos.

ocena: 3,5/6.

sinobrody

sinobrody
rabo karabekian jest ormianinem, niespełnionym malarzem, jednookim - chciałoby się rzec - bandytą, jednak bliżej mu do ofiary niż jakiejkolwiek postaci kata. rabo w pewnym momencie swojego życia zaczyna kolekcjonować obrazy.

owszem, malarzem byłem kiepskim, ale jakim się za to okazałem kolekcjonerem!
wydaje się, że nasz bohater przeżył już swoje życie, pierwsza żona go opuściła, synowie nie utrzymują z nim kontaktu, druga żona umarła, zostawiając go w wielkim, pustym domu. niespodziewanie w jego życiu zjawia się pewna młoda pisarka, która zaczyna interesować się malarzem i nie owijając w bawełnę, stara się wprowadzić trochę radości (żeby nie powiedzieć - życia) w jego osobie. ciekawi ją wszystko - począwszy od intymnych listów od byłej kochanki, poprzez historię śmierci jego rodziców, skończywszy na tajemniczym spichlerzu, do którego nikt nie ma prawa zaglądać. tak jak w historii z sinobrodym, który zabija swoje kolejne żony za wścibstwo i zaglądanie do jedynej zabronionej komnaty, rabo przywdziewa maskę ponuraka i straszyciela. phi! misja pisarki jednak nie kończy się tak nieszczęśliwie, ale owocuje nawiązaniem przyjaźni z malarzem.

to moje drugie spotkanie z vonnegutem, całkiem zresztą udane. zabawne, ironiczne, trochę absurdalne.
spodobało mi się jedno zdanie z innej książki vonneguta - kociej kołyski - po którą mam zamiar siegnąć w następnej kolejności. 

muszę mieć taki pojemnik na śmieci, w którym się zmieści cała rzeczywistość.

ocena: 4,5/6.

madame

madame
teatr, literatura, muzyka nieustannie rywalizują ze sobą w tej książce. a to zamieniają się miejscami, kiedy indziej sobie ustępują, karmią głównego bohatera swoim istnieniem, a wszystko to dzieje się na tle lat 60. zeszłego wieku, obnażając peerelowską rzeczywistość. książka rozpoczyna się i kończy westchnieniem: kiedyś to były czasy! te historie, te wspomnienia, legendarne romanse. czy to nie dzieje się ciągle i nieustannie, tylko pespektywa wszystko zmienia.

głównym wątkiem wydaje się być (bo nie jestem pewna, czy do końca jest) zafascynowanie licealisty pewną m a d a m e - tajemniczą, piękną, zadbaną, nieskazitelną ze wszystkimi przypadłościami, które stanowią jej sekrety. czytelnik musi uzbroić się w cierpliwość, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o tej kobiecie. musi przedrzeć się (z wielką przyjemnością oczywiście) przez poszczególne anegdoty, gombrowiczowskie lekcje w szkole, występy teatralne głównego bohatera, który swoją drogą jest nad wyraz dojrzały, inteligentny, oczytany (mogę tak jeszcze długo) jak na swój wiek. z jednej strony próbuje się on zbliżyć do madame, która jest nauczycielką francuskiego i dyrektorką jednocześnie, a z drugiej próbuje się od niej uwolnić, skupić się na swoim pisarstwie, bo tą drogą zdecydował się iść po próbach zostania muzykiem i aktorem. zresztą madame we własnej osobie ma swój udział w tej ścieżce.
polubiłam madame, polubiłam tego 'chłopca'. i sposób, w jaki pisze antoni libera. ten język to kolejny bohater w tej powieści.

ocena: 4/6.

powieść dla kobiet

powiesc

powieść dla kobiet została później wydana pod tytułem mężczyzna idealny, na podstawie której to film oglądałam co najmniej trzy razy, a mimo to do samego końca nie zdawałam sobie sprawy, że to ta sama historia. może dlatego, że na tyle wciągnęła mnie ta pozycja, że nie skupiałam się na niczym innym niż na samych czytanych przez moje oczy literkach. dopiero na koniec przyszło olśnienie! i dobrze, że tak, bo tak naprawdę nie lubię czytać po wcześniejszym obejrzeniu filmu. kolejność 'najpierw książka- później film' powinna być zdecydowanie zachowana w moim wypadku.

- pytanie brzmi: co pana zdaniem robię w ostatnich dniach? - wypaliłam bez zastanowienia, aż sama się przestraszyłam tych słów.
- stara się pani we mnie znaleźć środek na trawienie, który pomoże pani lepiej strawić tego przystojnego półgłówka - odpowiedział bezlitośnie.
wymierzyłam mu policzek, a potem go pocałowałam. do odjazdu powtórzyliśmy podobną scenę jeszcze dwa razy.

w tych zdaniach jest zawarta kwintesencja całej historii. laura i jej romanse stanowią trzon opowieści. każdy kolejny mężczyzna jest lekarstwem na rutynę, która wkrada się do każdego związku i ujawnia skrywane wcześniej śmierdzące całe lato skarpetki, codziennie dyskretne pijaństwo czy powtarzane do znudzenia te same teksty (:)). i jak tu znaleźć idealnego mężczyznę, gdy samym nam kobietom daleko do ideału. kompromis nieunikniony. błędy również.

śmieszy mnie podejście matki laury (i dystansu samego viewegha?) do czechów, których uważa za zakompleksionych słabeuszy, domowych tyranów, wulgarnych prymitywów bądź beznadziejnych gburów, dlatego swojego idealnego mężczyzny szuka poza granicami kraju, a najlepiej czuje się w chmurach, podróżując samolotem, oderwana od rzeczywistości. może i w tym szaleństwie jest metoda, a może i nie.

ups, nie wspomniałam ani słowa o oliverze. zachęcam do przekonania się na własne oczy, ile zamieszania wprowadził ten czterdziestolatek w życie młodej laury.

ocena: 5/6.

eseje o fotografii

dnooka


jest jedno słowo, które idealnie opisuje tę książkę. kontemplacja. niezmiernie refleksyjne jest to czytanie zdjęć, bo wojciech nowicki czyta zdjęcia, a nie tylko ogląda. tworzy historie, widzi więcej niż to, co w kadrze, a przy tym jest niesamowicie rzeczowy, ale także czuły. nie da się nie zauważyć, że z tego mężczyzny jest doskonały znawca sztuki i literatury. pomiędzy słowami autora, pojawiają się nawiązania, cytaty, które idealnie komponują się z widzianym zdjęciem.

wszystkie zdjęcia w książce należą do kolekcji nowickiego. niektóre są autorstwa znanych fotografów (np. zofii rydet), ale jest też duża część anonimowych zdjęć. wszystkie znalezione i kupione w antykwariatach w rozmaitych miejscach na całym świecie. o decyzji ich zakupu decydowały głównie emocje, tak jak mi teraz przy czytaniu.

dla miłośników fotografii pozycja obowiązkowa! 

ocena: 6/6.

póki rekin śpi

rekin
bałam się tej książki. podchodziłam do niej ostrożnie, powolutku, nieśmiało. naczytałam się, że ta powieść boli i swędzi, a mi udało się przejść przez nią trochę łagodniej i jakby z poczuciem ulgi, że nie wszystko stracone, że jest jakieś wyjście. owszem, to nie jest historia pełna szczęśliwych i radosnych chwil, ale przecież to takie życiowe (ludzkie?) popełniać błędy albo co gorsza 'dostawać czyjeś błędy', bo nic innego ktoś nam dać nie może. inną sprawą jest zgoda na takie życie, ale o tym wszystkim się tak prosto tylko mówi.

w naszym domu każdy ma obsesję na jakimś punkcie: dla mamy to uroda, dla taty ameryka południowa, dla mojego brata doskonałość, a dla ciotki narzeczony.
ja wymyślam opowieści, bo kiedy tutejszy świat mi się nie podoba, przenoszę się do mojego i bardzo mi tam dobrze.

mnie dobrze było, że mogłam zajrzeć do świata 18-letniej narratorki, bo chociaż świat ten razi w oczy i otwiera zabliźnione rany, to jednak bije z serc bohaterów dobroć i potrzeba naprawy tego, co się jeszcze da naprawić.

nie umiem więcej napisać o tej książce. po prostu była taka moja.

ocena: 5,5/6.

sprawa niewiernej klary

klara
jakież przyjemne to było spotkanie z tym czeskim pisarzem! michal viewegh potrafi zaczarować swoim lekkim piórem, nietuzinkowym (czeskim!) humorem i trafnymi spostrzeżeniami. za mną więcej obejrzanych czeskich filmów niż przeczytanych czeskich książek, ale właśnie zamierzam to zmienić, a sprawa niewiernej klary mnie w tym postanowieniu utwierdziła.

zaczyna się niepozornie. do agencji detektywistycznej prowadzonej przez denisa (specjalizującej się w zdradzanych małżonkach, partnerach) przychodzi norbert - pisarz, który twierdzi, że chce napisać książkę o wyżej wymienonym fachu. okazuje się to być przykrywką dla niepochamowanej zazdrości mężczyzny, który jest więźniem swojej wyobraźni i ciągle podejrzewa swoją dziewczynę klarę o zdradę. jak przepowiada tytuł książki, podejrzenia okazują się prawdą. swoją drogą - denis ma na nazwisko pravda i taka też jest nazwa jego agencji. jednak tym razem śledztwo nie będzie miało zwyczajnego przebiegu...

viewegh prezentuje w tej powieści dwa podejścia do zazdrości. denis jest przykładem osoby, która akceptuje zdrady swojej żony (a ona jego), co więcej: wiedzą o swoich podbojach i opowiadają sobie swoje doświadczenia. pomiędzy nimi (pozornie?) nie ma zazdrości. zdystansowany detektyw przekonuje chorobliwie zazdrosnego norberta, że zazdrość to stan i ...naprawdę jest raczej przejawem miłości własnej niż do drugiej osoby i że kluczem do całego problemu jest zdolność do prawdziwego uczucia. 

w tym wypadku nic nie jest czarne, ani białe, a odcieni szarości 256 i tyle możliwych perypetii pomiędzy bohaterami. gorąco polecam ich kolorowanie!
ocena: 5/6.

tony takitani

dziś trochę inaczej, bo nie bezpośrednio o książce, ale o jednym opowiadaniu murakamiego, na podstawie którego nakręcono film. tony takitani to opowieść o człowieku dogłębnie samotnym, który każdego dnia nosi w sobie niemiłosierną pustkę. jego matka zmarła tuż po porodzie, ojciec nigdy nie potrafił znaleźć kontaktu z synem. pozostawiony sam sobie tony od początku czuł, że jest inny i że nic nie może na to poradzić. pewnego dnia poznał eiko i momentalnie stracił dla niej głowę. szczęście nie trwało jednak długo..
przejmująca wrażliwość płynie z tego filmu. nostalgiczne dźwięki powodują, że pustka w życiu tony'ego jest jak czarna dziura, która żyje swoim życiem i pochłania wszystko i wszystkich, którzy próbują coś zmienić.

tony

przypomniało mi się o tej historii, gdyż będąc w empiku dostrzegłam promocyjną cenę tego filmu. nie mogłam się powstrzymać, by nie zabrać tony'ego do domu. tak samo chętnie zabrałam ze sobą parę lat temu wydanie tego opowiadania - dołączone za darmo do zakupów w ramach światowego dnia książki.

samotność liczb pierwszych

samotnosc
liczby pierwsze. liczby oswojone ze swoim losem, z niemożnością połączenia się z innymi liczbami. stojące w szeregu, oddzielone przynajmniej jedną liczbą - liczby bliźniacze. liczby jak ludzie, którzy pomimo że są obok siebie, dzieli ich przestrzeń, tajemnica, zobowiązania czy umiejętności porozumienia się. ich drogi się rozchodzą, bo nie potrafią na siebie spojrzeć na tyle wymownie, by skłonić drugie do pozostania. boją się. odchodzą i w tej samej chwili tego żałują, bo czuje się zapach strachu w powietrzu. wszechobecny strach, który nie pozwala się zbliżyć. kilka sekund, które decydują o wszystkim i lata konsekwencji, które uwierają i chociaż można się przyzwyczaić, to jednak wiercą dziurę w brzuchu, prosto przez serce.

ponieważ - choć bał się do tego przyznać - kiedy był z nią, wydawało mu się, że warto robić wszystkie te normalne rzeczy, które robią normalni ludzie.
i chociaż serce zrobi wszystko, żeby zatrzymać krew dla siebie, i pozwala reszcie zamarznąć, to jest na tyle pełne wolnej woli, że nie podąży za tym czego pragnie, ale zwróci się w przeciwną stronę. po odpowiedniej dawce upokorzeń człowiek już nie słucha serca. postanawia zostać liczbą pierwszą.

ocena: 4,5/6.

p.s. przeczytałam tę powieść dzięki dorocie, która przesłała mi książkę w ramach blogowej akcji przeciw samotności zorganizowanej przez wydawnictwo W.A.B. zgodnie z założeniem przekazuję ją dalej - do izusr.

pożyczona miłość

pozyczona
jeśli w tytule powieść ma słowo 'miłość' to mnie trochę odrzuca od niej. nie mówiąc już o 'pożyczonej miłości', bo jak dla mnie brzmi to zupełnie pretensjonalnie i harlequinowsko. to by było na tyle (nie)konstruktywnej krytyki, zatem zabieram się do merytorycznej oceny powieści. 

styl pisania bridget asher znałam z poprzedniej jej książki kwiaty od artiego. pisarka i tym razem udowodniła, że potrafi pisać wdzięcznie, z pewną nostalgią w palcach, bez potrzeby epatowania emocjami, których jest tak naprawdę cały ogrom, ale same wiedzą, kiedy i po co się pojawić na kartach powieści. ładne wzruszenia po prostu przygotowuje dla nas pani asher i wydaje mi się, że przychodzi jej to ze specyficzną lekkością.

tym razem asher postanowiła wziąć na ruszt życie gwen - z pozoru zadowolonej (szczęśliwej to za duże słowo) mężatki, która przypadkiem spotyka byłego chłopaka elliota i (pijanym) zbiegiem okoliczności zgadza się udawać jego żonę przed umierającą matką mężczyzny. wyrusza w podróż (życia) do domu nad jeziorem i odkrywa, że dawne (palące serce i ciało) uczucie wróciło, a dawkowana miłość męża jest tylko bezpiecznikiem, który w każdej chwili może zmienić się w bombę i wybuchnąć. dużo znaków zapytania (i nawiasów) w jej życiu, które powoli zamieniają się w zdania twierdzące.

uczucia pomiędzy trojgiem bohaterów to nie jedyny wątek w tej historii. po spotkaniu elliota i jego umierającej, ale silnej matki, nasza bohaterka odkrywa również emocje związane ze śmiercią swojej mamy, która zginęła, gdy ta była małą dziewczynką. gwen nie wiedziała o matce nic poza paroma szczegółami, które udało jej się wydusić od ojca. pomiędzy ojcem a córką krążyły niepewne wspomnienia i żadne z nich nie odważyło się wyjaśnić sobie pewnych spraw. aż do czasu...
dziś znalazłam zdjęcie, które kojarzy mi się z gwen i elliotem, spedzającymi czas w domku nad jeziorem. lubię takie zbiegi okoliczności (w które oczywiście nie wierzę).

ocena: 4,5/6.

psychiatrzy i psychole

psycholeniestety, jak przekonuje wydawca(?), ta książka nie jest zabawniejsza od komedii woodyego allena, ani od 'przygody fryzjera damskiego' mendozy. 

owszem, można się uśmiechnąć parę razy, nawet zachichotać czy parsknąć śmiechem, ale rodrigo i jego psychiatryczno-psychologiczne przygody okazują się być całkiem banalne i pod pozorem przewrotności kryją sporą dozę przewidywalności. może tak miało być, tylko ja zupełnie inaczej odebrałam tę książkę, trzymając ją w rękach w księgarni i zabierając do domu.

rodrigo ma szczęśliwe życie z rodziną i szczekającym kotem. jednak na swojej drodze spotyka nieszczęsną marynarkę z guzikami i tu zaczynają się problemy. gdy nasz bohater się denerwuje, zaczyna zmieniać kolejność liter w wyrazach. parafazję odkrywa u niego nielubiany przez wszystkich ernesto - mąż siostry rodriga i postanawia wyleczyć jego choroby, których po drodze pojawia się coraz więcej, a one zamiast znikać, ciągle się mnożą.

ocena: 3/6.

nielegalne związki

nielegalne
tym razem grażyna plebanek postanowiła ustanowić mężczyznę głównym bohaterem swojej najnowszej powieści. sama autorka mówi, że spędziła dużo czasu na rozmowach ze swoimi kolegami, by móc bliżej poznać świat mężczyzn - ich (często ukrywane) emocje i potrzeby. bez kobiet jednak nie byłoby tej powieści.

jonathan jest rozdarty pomiędzy rolą męża megi (i rolą ojca ich dzieci) a pożądaniem i zauroczeniem andreą. nic nowego w tej powieści nie ma, jeśli chodzi o samą zdradę. typowe zachowania zdradzającego, pierwsze kłamstwa, poczucie winy, próba rekompensowania zdrady żonie, a następnie niechęć do niej. 

megi jest prawniczką i pnie się po szczeblach kariery. tym razem obowiązki "pani domu" spoczywają na panu jonathanie. odwozi dzieci do szkoły, prowadzi kurs pisarski, a w międzyczasie spotyka się z andreą w kościołach, parkach i zaułkach ulic.
każdy z trojga bohaterów ma coś za skórą. wzajemnie się uzupełniają swoją grą na emocjach. pragną jednego, robią drugie. godzą się na dany stan rzeczy, by za chwilę wszystko zburzyć i zacząć od nowa. niezbadane są ludzkie zachowania, a pozostaje pytanie, co by tu zrobić, żeby był wilk syty i owca cała.

książkę czytało się jednym tchem. opisywanie jej poszło mi o wiele gorzej.

ocena: 4,5/6.

świnia w prowansji

swinia
'jakże smaczny kąsek wpadł mi w ręce' - pomyślała tola po pierwszym rozdziale świni w prowansji. gdziekolwiek byś był/a, ta książka przenosi cię w zupełnie inne miejsce - do słonecznej, pachnącej serami i winem prowansji. czujesz, jak przez nos docierają do głowy zapachy i nie pozwalają myśleć o niczym innym tylko o jedzeniu jako wartości samej w sobie.
 
wyrabiając i sprzedając kozi ser, hodując świnie i gotując z moimi przyjaciółmi, pojęłam, że jedzenie jest centralną częścią naszego życia nie dlatego, że daje nam siłę i dostarcza przyjemności, lecz przez to, że łączy nas ze wszystkimi, którzy byli tu wcześniej. jedzenie tworzy więź ziemią, z przyjaciółmi i krewnymi zgromadzonymi wokół stołu, z przyszłymi pokoleniami. w kruchym, niestabilnym świecie jedzenie jest wartością stałą.

autorka od lat jest związana z prowansją. spędziła tam dużą część swojego życia i cyklicznie wraca do tego pełnego smaku i spokoju miejsca. czterdzieści lat temu georgeanne brennan razem z pierwszym mężem donaldem i córką ethel przeniosła się do prowansji, by utrzymywać się ze sprzedaży koziego sera własnej produkcji. kolejnym zwierzęciem, które miało pomóc w utrzymaniu była tytułowa świnia - wbrew pozorom bardzo inteligentne i wrażliwe zwierzę. z pomocą życzliwych sąsiadów i bliskich przyjaciół georgeanne i jej rodzina poznali uroki życia na wsi, wstając o świcie, zajmując się zwierzętami i biorąc udział w rytuałach przetrwania (trochę mi było słabo przy opisie świniobicia, ale przetrwałam).

co do kuchni francuskiej, nigdy nie byłam jej wielką fanką, jednak ostatnio nieustannie otwieram się na nowe smaki, próbuję, gotuję. co prawda, większość przepisów w tej książce jest poza moim zasięgiem, to na zupę warzywną z sosem z czosnku i bazylii któregoś dnia się skuszę. na pewno.

ocena: 4/6.

o czym myślę, kiedy...

murakami
nowy murakami mnie zaskoczył, bo że to fajny facet jest, przeczuwałam od dawna, ale że taki z niego wytrwały i odważny(!) biegacz, to dowiedziałam się dopiero po przeczytaniu nowej książki o czym mówię, kiedy mówię o bieganiu.

po pierwsze, bieganie jest dla mnie czymś zupełnie męczącym i niesprawiającym żadnej przyjemności ani satysfakcji, zatem z pewną konsternacją zaglądałam do tego pamiętnika (jak zostało zaznaczone na okładce i jak sam murakami swoje pisanie w tej książce nazywa). niepotrzebne były moje obawy, gdyż całkiem przyjemnie ukazane zostało to bieganie pomieszane z pisaniem. 

murakami przekonuje, że:
zmuszenie się do największego wysiłku, do jakiego jesteśmy w stanie się zmusić przy wszystkich naszych ograniczeniach - oto istota biegania i metafora życia, a dla mnie również pisania.
 
murakami2ja mu wierzę i w inne słowa, które pojawiają się w tej książce. uroczym elementem są zdjęcia biegającego harukiego (tak, na tych zdjęciach widać, że to prawdziwy człowiek z krwi i kości, więc postanowiłam się spoufalić i zwracać się do niego po imieniu). naprawdę, jestem pod wrażeniem. jego osoby, jego wytrwałości, determinacji, a zwłaszcza tego, że ten skromnej budowy człowiek przebiegł jednego dnia 100km. jak to zrobił, nie wiem, ale bardzo ładnie to opisał. 

a czytało mi się tak przyjemnie, bo z zieloną herbatą i słodkościami. ulubionymi! 

ocena: 5/6.

światowy dzień książki

promocje sprzyjają zakupom, a ja nieobojętna na wdzięki książek i księgarni, więc przedstawiam moją małą wielką piątkę, która wylądowała najpierw w mojej torbie, a potem na niebieskiej półce.

ksiazki

1. rodrigo muñoz avia - o psychiatrach, psychologach i innych psycholach - spodobał mi się tytuł, rozśmieszył opis, więc zobaczymy jakie będzie wnętrze.
2. grażyna plebanek - nielegalne związki - głośno ostatnio o tej pani, postanowiłam spróbować.
3. milena agus - póki rekin śpi - naczytałam się tyle dobrego o tej książce, że nie mogłabym jej przegapić.
4. georgeanne brennan - świnia w prowansji - ostatnio myślę tylko o jedzeniu i coraz częściej wprowadzam w ruch garnki, patelnie i piekarniki, więc pomyślałam, że poczytam o kuchni w przepięknej prowansji.
5. bridget asher - pożyczona miłość - kwiaty od artiego czytało się bardzo przyjemnie, z tą powieścią ponoć jest podobnie.

wiosna powoli budzi mnie do życia, przy okazji doświadczam nieśmiale słonecznych (ale i tych nocnych ulubionych) spacerów, głowa myśli ciągle o podróżach, zapominam o pisaniuuu (o obowiązkach niestety też, a te się zaczynają piętrzyć), a w kolejce do opisania m.in. nowy murakami.
...a Wam udało się coś ciekawego upolować?

pod skórą

pod skórą

pomimo że nie przeczytałam wielu książek doris lessing (wręcz bardzo niewiele, na czele ze złotym notesem, który okazał się swego rodzaju biblią), miałam przeczucie, że jej autobiografia przypadnie mi do gustu. byłam ciekawa kobiety, która przeżyła prawie cały dwudziesty wiek. fakt, że mam do czynienia z pisarką chwilowo pominęłam, jednak w trakcie czytania szybko sobie o tym przypomniałam, gdyż autorka często nawiązuje do swojej twórczości. tak, najbardziej interesowała mnie jej kobiecość i spojrzenie na ówczesne czasy.

od początku doris lessing przekonuje, że ciężko jest mówić całkowitą prawdę, pisząc o przeszłości. z jednej strony pamięta się pewne szczegóły, a nie pamięta całych zdarzeń (jakież to znane, prawda?). autorka zaczyna swoją opowieść od czasów dzieciństwa, gdy mieszkała z rodzicami w persji, by następnie wyprowadzić się na farmę do rodezji. często przywołuje to miejsce, pisząc o swoim buszu, gdzie popołudniami wybierała się na polowania. 

cały czas przez kartki przewija się relacja pisarki z matką. praktycznie nieustannie kobieta potwarza: 'nie będę taka jak ona!', próbując oderwać siebie od matki, co owocuje szybkim odejściem z domu, próbą życia na własny rachunek. próba ta kończy się pierwszym małżeństwem, następnie dziećmi, dużą ilością wypitego alkoholu i wypalonych papierosów. lessing pisze, że każde zakochanie objawia się u niej tym, że chce urodzić ukochanemu mężczyźnie dziecko. to jej sposób na szczęście. chociaż jej związki nie wydają się być udane, gdzieś pomiędzy pisarka wydaje się być pewna tego co robi i nie chce, żeby ktoś jej w tym przeszkadzał. od początku samodzielna, pewna siebie, swojego ciała i głowy piękna kobieta. 

ocena: 5/6.

szklany zamek

szklany
już nie pamiętam, co mnie bardziej skłoniło do kupna i przeczytania tej książki, czy było to piękne zdjęcie z przodu, ładnie brzmiący tytuł, opis z czwartej strony okładki czy po prostu niska cena. zapewne była to wypadkowa wszystkich tych czynników. jedno jest pewne - decyzja o zakupie była nagła i jednocześnie trafna. dopiero po przeczytaniu książki zwróciłam uwagę na to, że główna bohaterka nazywa się tak samo jak autorka i dowiedziałam się z internetu, że ta powieść jest swego rodzaju autobiografią. 

jeannette walls rozlicza się ze swoją przeszłością, a dokładniej mówiąc, ze swoimi rodzicami. w tej powieści autorka zatacza koło, początkowo opisując dorosłe życie, by na wiele stron zniknąć w otchłani swojego dzieciństwa i na koniec wrócić do końca (ciągu dalszego) swojej historii. a trzeba przyznać, że jej dzieciństwo i dorastanie nie było przeciętne, ani tym bardziej usłane różami. rose mary - matka - artystka, egocentryczka, skupiająca się głównie na swoim talencie i zupełnie oderwana od rzeczy przyziemnych. rex - ojciec - człowiek o wielkiej wyobraźni, alkoholik, wielbiciel fizyki. plus trójka rodzeństwa, którzy razem z jeannette często musieli zadbać sami o siebie, zwłaszcza gdy w domu (a raczej w podróży, która była domem) nie było co jeść czy w co się ubrać. zdarzało się tak nierzadko, gdyż rose i rex uczyli dzieci, żeby nie przywiązywać się zbytnio do miejsc, do rzeczy, a gdy przenosili się z miejsca na miejsce zabierali tylko to, co najpotrzebniejsze. dla matki były to z pewnością obrazy, a nie praktyczne przedmioty potrzebne rodzinie. wolała namalować obraz niż ugotować zupę, która zaraz by znikła w żołądku, a jej dzieło przecież przetrwa wiele dłużej. grunt to dobra argumentacja.

początkowo bardzo śmieszyła mnie ta powieść. kreatywne rozwiązania problemów, które napotykała na swojej drodze ta rodzina powodowały uśmiech na mojej twarzy. dawanie sobie wzajemnie gwiazdek z nieba (nie było pieniędzy na inne prezenty) czy ciągle towarzyszące myśli o szklanym zamku, który ojciec obiecał zbudować i który miał być ostoją bezpieczeństwa, szczęśliwości i spokoju. im głębiej w strony, tym głębsze moje oddechy, gdyż w tych wspomnieniach pojawiło się trochę więcej smutku i goryczy, niż mogłoby się wydawać na początku. co prawda, jeannette walls nikogo nie obwinia i nie wydaje się, by odczuwała żal wobec rodziców za ich wybory, jednak nie było jej łatwo, gdy postanowiła zostawić rodzinę i zacząć życie na własną rękę, tak jak jej starsza siostra. doszło do sytuacji, gdy rodzice wybrali życie bezdomnych i nic nie mogła na to poradzić, pomimo iż chciała im pomóc jak tylko mogła, to był ich wybór.
bardzo dobra książka, o specyficznych relacjach rodzinnych i o wychodzeniu na ludzi, mimo wszystko.

ocena: 5,5/6.